Obserwatorzy

Ile was tu było :P

Translate

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Chapter 11



- Możecie mi powiedzieć co wam do tych głupich łbów strzeliło?! – wrzasnął groźnym tonem Paul. Tak jak można był się spodziewać, był na nas wściekły. Teraz właśnie siedziałam u niego razem z Louisem, na przysłowiowym „dywaniku”.
- Daj spokój – od razu przewróciłam oczami- Przecież nic się nie stało.
- Nic się nie stało mówisz? – prychnął sarkastycznie mężczyzna. Gwałtownie wyszarpną z szuflady jakieś gazety i wskazał na okładkę.
- „Louis Tomlinson odbił dziewczynę swojemu najlepszemu przyjacielowi!” – przeczytał i rzucił gazetą mi przed nos. – „Harry Styles damskim bokserem!”, ”Rozpad zespołu One Direction przez dziewczynę!”, „Czy to już koniec związku Harrego Stylesa?!”  - czytał każdy tytuł rzucając głośno gazetą o biurko przede mną.
- Dobra! – wrzasnęłam przerywając mu – Okej masz rację, trochę namieszaliśmy, ale to nie było zamierzone. Ty i tak chciałeś żeby o nas mówili więc proszę, masz. – mówiąc to wskazałam na prasę.
- Ale nie tak!
- Jesteś przewrażliwiony – przewróciłam oczami i wstałam z krzesła, spojrzałam kątem oka na Louisa, który siedział potulnie obok mnie nie odzywając się ani słowem.
- Siadaj! – warknął Paul.
- Po co?! – odezwałam się bezczelnie, patrząc na coraz bardziej czerwonego mężczyzny z cwaniacki uśmiechem. – Myślałam, że już skończyłeś.
- Rose – odezwał się cicho Louis, ciągnąc mnie za rękę abym usiadła.
- Nie życzę sobie abyś się takim tonem do mnie odzywała! – upomniał mnie Paul, ale ja nie zamierzałam być uległa. Nikt nie będzie nade mną stał i się pastwił jeżeli zrobiłam wszystko, aby spełnić określony cel. To nie moja wina, że Louis zaciągnął mnie do tego samochodu z fajką pokoju. Jeśli się czepiać jego słów to prawda była taka, że sam kazał nam tylko przyjechać do NY, nie określił w jakim stanie my mamy być…
- Rose, nie myśl sobie, że jesteś nietykalna w każdej chwili mogę cię wylać. – po tych słowach otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam. Potrzebowałam tej chorej pracy taka była prawda, nie mogłam jej tak szybko stracić jak pozostałe. Zacisnęłam więc zęby i usiadłam, patrząc na Paula wzrokiem mordercy.
- Dobrze, więc ustalmy nowe zasady – oznajmił już spokojniejszym tonem. – Od dzisiaj nie ruszasz się dalej od Harrego niż 10 metrów.
- Co?! Chyba sobie jaja robisz! Jeśli spędzę z tą owcą dłużej niż godzinę będziesz ją mógł u rzeźnika szukać. – syknęłam oburzona.
- Rose nie wiem czy ty dobrze zrozumiałaś, dzisiaj dostałaś ostrzeżenie jeden wybryk i wylatujesz! – tymi słowami jeszcze bardziej mnie rozzłościł. Skoro mam być z Harrym na każdym kroku okej, ale niech będzie pewien, że wykorzystam i to przeciwko niemu. Rose O’Donnell się nie grozi, jak widać Paul będzie musiał się jeszcze tego nauczyć.
- Dzisiaj spędzasz dzień z Harrym, musicie się pokazać ludziom – oznajmił mi Higgins, a następnie zwrócił się do Louisa – Ty dzisiaj nie wychodzisz z apartamentu, aż do wywiadu który macie przeprowadzić. Jasne?
- Jak słońce – odparłam z sarkazmem.
- Wspaniale – uśmiechnął się do nas, ale nikt nie wysilił się aby go odwzajemnić – Preston odprowadzi was do hotelu – dodał jeszcze gdy do biura wszedł inny mężczyzna. Wstałam wściekła i z hukiem zasunęłam swoje krzesło, nienawidziłam tego uczucia bycia pomiatanym przez innych. Chciałam, żeby Paul wiedział, że nie dam się łatwo udobruchać.
Powlokłam się za Louisem, nie odzywając się ani słowem, przed nami szedł ochroniarz kierując nas w stronę wind.
- Jesteś zła. – stwierdził Tomlinson przyglądając mi się uważnie.
- Nie. Odzywaj. Się. Do. Mnie. – wycedziłam przez zęby, patrząc cały czas przed siebie.
- Weź nie przejmuj się Paulem, on czasem musi sobie pokrzyczeć żeby pokazać swoją pozycję. – mówił nie zważając sobie na moją coraz większą irytację.
- Prosiłam cię o zdanie? – warknęłam do niego odwracając głowę w jego stronę.
- Oj przestań być taka cięta, to że Paul naruszył twoje wygórowane ego, nie znaczy że masz prawo wyżywać się na wszystkim co się rusza.
- Ach tak! Nie lepiej robić za bezmózgą ciotę i dawać się rozstawiać po kątach! – wybuchłam krzycząc na cały korytarz, wylewając swoją złość.  
- Odwołaj to – powiedział rozkazująco.
- Bo co? – zapytałam trącając go łokciem gdy czekaliśmy na nadjeżdżającą windę.
- Obrażam się na ciebie. – oznajmił wyginając wargi w podkówkę, a ja zaśmiałam się głośno.
- Takie teksty to były groźby w przedszkolu – wykpiłam go, wchodząc do windy.
- Mów sobie co chcesz, ja więcej się do ciebie nie odezwę póki mnie nie przeprosisz. – zakomunikował mi unosząc dumnie brodę ku górze.
- Jesteś śmieszny, jeżeli liczysz, że ja cię pierwsza przeproszę – prychnęłam, patrząc na niego z politowaniem.
- Jeszcze zobaczymy. – uśmiechną się chytrze do mnie. Nie będzie się do mnie odzywał bardzo dobrze, w końcu odpocznę sobie od tego jego ciągłego kłapania dziobem…


- Serena! – usłyszałam donośne nawoływania Nialla, więc kierując się za jego głosem, weszłam do salonu, w naszym apartamencie, gdzie gdy tylko blondyn mnie zobaczył obdarzył mnie szerokim uśmiechem.
- No w końcu – westchnął zniecierpliwiony – Mam dla ciebie niespodziankę. – oznajmił ciesząc się jak dziecko.
- Jaką? – zapytałam zerkając na niego podejrzanie.
- Lou możesz już wejść! – zawołał i przez drzwi przeszła stylistka chłopców. – Ta da! – zawołał radośnie, a ja uniosłam jedną brew do góry.
- Nie rozumiem.
- No jak to nie rozumiesz, Lou przyszła, aby cię czegoś nauczyć, no żeby już dzisiaj mogłaś jej pomóc jakoś bardziej niż pilnowanie Lux.  – po tych słowach łzy zebrały mi się w oczach. Nie wiedziałam, że blondynek wziął sobie do serca moje słowa. Naprawdę to było słodkie, że wstawił się za mną.
- Płaczesz? – zapytał zdezorientowany – Wiesz jeśli coś źle zrobiłem to…
- Nie wszystko w porządku – powiedziałam ścierając łzę, która spłynęła mi po policzku – Dziękuje – szepnęłam jeszcze i przytuliłam się do niego.
- Fajnie, że mogłem pomóc – odpowiedział słodko się rumieniąc.
- Możemy zacząć? – zapytała Lou uśmiechając się do mnie pokrzepiająco.
- Tak jasne. – pokiwałam głową starając się przywrócić swoje emocje do porządku.
- Dobrze, więc potrzebujemy jakiegoś ochotnika… - ledwo te słowa padły z ust Lou, Zayn z prędkością światła wyszedł z pokoju, za nim z małym opóźnieniem podążył Liam i Harry. Obydwie przeniosłyśmy wzrok na Nialla, który nieświadomy niczego zajadał sobie żelki, rozwalony na kanapie.
- Co? – zapytał z pełną buzią widząc, że na niego patrzymy.
Po małym przekupstwie Niall, w końcu zdecydował się aby zostać naszym królikiem doświadczalnym. Lou zaczęła mi tłumaczyć jakich kosmetyków używa dla poszczególnych chłopaków i tłumacząc jakie to ważne. Słuchałam jej uważnie później stosując się do jej zaleceń zajęłam się blondynem. Gdy byłam już w połowie pracy z hukiem otworzyły się drzwi wejściowe, przez które przeszła wściekła Rose, a po chwili również i Louis. Brunetka od razu skierowała się do naszego wspólnego pokoju, któregośmy dzieliły razem. Chłopak nic z zachowania dziewczyny sobie nie robiąc, rozwalił się na kanapie nie daleko nas rozglądając się.
- Gdzie reszta? – zapytał po chwili.
- W pokojach – odpowiedziała mu ich stylistka.
- Jak rozmowa z Paulem? – zapytałam ciekawa.
- Mi to tam wisi, jak widać Rose gorzej to znosi – wzruszył ramionami i włączył telewizor skacząc po kanałach.
- Pokłóciliście się. – stwierdziłam, nie przerywając układania włosów Nialla.
- Skąd wiesz? – zapytał marszcząc brwi.
- Znam ją, a wściekła Rose plus twoje gadanie może wróżyć tylko kłótnię. – wyjaśniłam biorąc lakier do włosów i utrwalając fryzurę chłopaka.
- A czemu myślisz, że to od razu moje gadanie? – zapytał naburmuszony.
- Louis – spojrzałam na niego – Ty ciągle gadasz, buzia ci się nie zamyka, a Rose jak jest wściekła potrzebuje chwili ciszy i tyle. 
- Nie prawda! – zawołał – Jeślibym chciał to potrafię się nie odzywać. – po tych słowach Niall wybuchnął głośnym śmiechem.
- Stary, ty nawet godziny byś nie wytrzymał – wyjaśnił gdy Louis spojrzał na niego spod byka.
- Wszyscy, ale to wszyscy zobaczycie dzień cichego Tomlinsona . – oznajmił i obrócił się do telewizora, gdy wszyscy zaczęliśmy się z niego śmiać.
- Wróciliście już? – zapytał Harry wchodząc do salonu – Rose u siebie? – zadał kolejne pytanie gdy dostał tylko potaknięcie bruneta.
- Tak, ale nie radzę tam iść – z westchnięciem przemówił w końcu Louis.
- Chyba miałeś być cicho- mruknęła Lou, ale Tommo pokazał jej tylko język.
- Ale czemu nie mam tam iść? – zapytał Hazza zdezorientowany.
- No, bo chcesz żyć? – odpowiedział mu pytaniem przyjaciel.
- Ale my już musimy wychodzić, bo inaczej później spóźnimy się na wywiad – jęknął patrząc na zegarek.
- Daj, jej 5 minut, to może przeżyjesz. – ostrzegłam go siadając w końcu po ukończonym moim dziele. Horan wziął lusterko w dłoń i po chwili uśmiechnął się do mnie, pokazując kciuki w górze.
- W dupie mam jej te humorki – warknął i wszedł do pokoju.
- Ostrzegałam! – zawołałam jeszcze za nim.
- Obstawiamy ile czasu wytrzyma? – zaśmiał się Niall, gdy wszystkie nasze oczy zostały utkwione w drzwiach za którymi dopiero co zniknął Harry.
- 2 minut – krzyknął Louis.
- Nawet nie minuta – mruknęłam, a blondyn mi przytaknął. Moje potwierdzenia się sprawdziły, gdy usłyszeliśmy wściekłe krzyki Rose i jakiś huk, a po chwili Hazza wyszedł z pokoju osłaniając się rękami przed lecącym butem.
- Wygrałam! – krzyknęłam przybijając piątkę z blondynem.
- Ona jest chora psychicznie – powiedział z komiczną miną wskazując na drzwi.
Tak jak myślałam Rose potrzebowała chwili, aby się wyciszyć. Po paru minutach wyszła z pokoju i udała się z Harrym jak się okazało na zakupy. Sama miałam jakieś złe przeczucia co do tego, bo Rose nie znosiła chodzić po sklepach, a dołożyć do tego jeszcze Harrego to wiadomo, nie skończy się to za dobrze. Ale cóż mogłam zrobić jeśli Hazza nigdy nie dopuszcza do siebie myśli, że mógłby być w błędzie…
Lou pożegnała się wkrótce po tym jak loczek z brunetką opuścili apartament, tłumacząc że musi się zająć Lux. Tak więc zostałam sama z chłopakami, którzy nie pozwolili mi się nudzić. Louis od razu zaproponował mi abym zagrała z nim w Fife, lecz niestety jestem marnym graczem, ale zdobyłam przynajmniej jeden gol. Widząc moją grę Liam zlitował się mnie zastąpić. Tak więc wylądowałam na kanapie z Niallem, który opowiadając mi zabawne historię zajadał się tym razem chipsami. Spokojne szybko lecące popołudnie zakłócił nam głośny śmiech, Zayna który siedział przed laptopem.
- Zobaczcie, co dzisiaj Rose wymyśliła – ledwo to powiedział wokół laptopa zebrali się wszyscy, patrząc w ekran. Mulat puścił nam jakiś filmik nagrywany przez fankę w jakimś sklepie z bielizną. Po chwili chichotów ze strony nagrywającej pokazał nam się obraz brunetki całującej się z Harrym, która wciągnęła go do przebieralni. Już myślałam, że to będzie koniec, ale Rose nie byłaby sobą gdyby na tym skończyła. Ze przebieralni zaczęły dochodzić jakieś dzikie jęki dziewczyny, a ja się załamałam. Chłopcy za to wybuchli głośnym śmiechem, no a czego innego się po nich można było spodziewać?
- Myślicie, że oni tam naprawdę… - nie pozwoliłam skończyć tego dania Tomlinsonowi i trzepnęłam go ręką w tył głowy.
- Louis, jeśli naprawdę myślisz, że ona przespała by się z Harrym w jakiejś przebieralni to naprawdę jesteś chory – warknęłam na niego, broniąc przyjaciółki.
- Ze mną się całowała to skąd wiesz, na co ją stać z Harrym – uśmiechnął się do mnie cwaniacko.
- Całowała się z tobą?! – krzyknęłam z niedowierzaniem.
- Opss… Chyba tego nie miałem wam mówić – odpowiedział wzruszając ramionami niewinnie, a chłopcy zaczęli się z niego śmiać.
- Patrzcie teraz – zwrócił nam uwagę Zayn i znowu popatrzyliśmy na ekran laptopa na którym pokazał nam się Harry zapinający swoją koszulę, oraz Rose poprawiająca włosy.
- I teraz mi powiedzcie, że oni nic tam nie robili – zaśmiał się głośno Tomlinson.

Chodziłam w kółko patrząc na zegarek. Rose z Harrym gdzieś zaginęli. Mieli już dawno wstawić się na wywiad, a ich niema. Paul chodzi zdenerwowany przeklinając moją przyjaciółkę pod nosem. Cóż się dziwić jak za każdym razem ktoś z nią przebywa to znika bez śladu. Moje złe przeczucia z minuty na minutę się pogłębiały za pięć minut chłopcy wychodzą, a ich nadal nie ma. Nagle moja komórka zawibrowała mi w ręce, nerwowo zerknęłam na wyświetlacz i gdy zobaczyłam tam imię brunetki odetchnęłam z ulgą.
- Gdzie wy jesteście? – syknęłam od razu do słuchawki.
- W szpitalu – odpowiedziała zmęczonym głosem.
- Co w jakim szpitalu? Co się stało? Co ci jest? – zdenerwowałam się jeszcze bardziej.
-  Nic mi nie jest mam tylko parę szwów na głowie, a Harry złamany nos. Mieliśmy mały wypadek, ale nic się nie martw, jak wrócicie z wywiadu będę już w domu. – zapewniła mnie spokojnym głosem, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Proszę cię przekaż to Paulowi, żeby znowu nie było, że to moja wina. – po krótkim zapewnieniu jej, że to zrobię dziewczyna rozłączyła się. Teraz na mnie spadła ta czarna robota iść do Higginsa.

Padłam na moje miękkie łóżko i rozkoszowałam się tym spokojem wokół mnie. W końcu wróciłam ze szpitala, dostałam jakieś środki przeciwbólowe przez które czułam się lekko na odlocie. Kiedy już zaczęłam już odpływać w ramiona Morfeusza trzasnęły drzwi, co oznaczało tylko jedno, zespół wrócił z wywiadu, aż jęknęłam przeciągle na tą wieść. Do pokoju parę minut później wpadła, rozhisteryzowana Serena.
- Rose wszystko w porządku? – zapytała siadając obok mnie.
- Tak przecież mówiłam ci – jęknęłam cicho.
- Opowiedz mi co się dokładnie stało, bo Harry w salonie tylko mruczał coś, że to wszystko przez ciebie. – tymi słowami znów przez tego pedała zawrzała we mnie wściekłość.
- No jasne, raz mu walnąć ten krzywy nos to mało – warknęłam.
- To ty złamałaś mu nos? – zapytała z niedowierzaniem Serena.
- Nie patrz tak na mnie, nazwał mnie kurwą sprzedającą się za pieniądze, no to nie wytrzymałam, po za tym sam się prosił – powiedziałam wzruszając ramionami patrząc w sufit.
- Oddał ci, czy jak bo nie rozumiem skąd te szwy ? – zapytała przyglądając się opatrunkowi na moim czole.
- Nie no co ty – przewróciłam oczami – Tak zaczynając od początku to był zły, za sfingowany seks w przebieralni, tak więc pokłóciliśmy się w samochodzie, jak mu przywaliłam to akurat Preston tak gwałtownie zahamował, że bez pasów poleciałam do przodu waląc głową po przednie siedzenie, no i cała historia. – wyjaśniłam wszystko krótko nie chcą ciągłych pytać zadawanych przez blondynkę, wiedziałam, że jak wszystkiego się nie dowie to nie odpuści.
- Całowałaś się z Tomlinsonem? – zapytała nagle, a ja wyprostowałam się jak struna.
- Co skąd o tym wiesz?! – zapytałam wściekła.
- Pochwalił się dzisiaj przy wszystkich. – wyjaśniła, a ja zerwałam się z łóżka, ale pożałowałam tego od razu, bo w głowie mi się zakręciło.
- Pierdolony dupek – warknęłam tylko i usiadłam. Wzięłam kilka wdechów i tym razem spokojniejsza, zmierzyłam ku drzwiom.
- Co zamierzasz zrobić? – zapytała mnie się blondynka, a ja uśmiechnęłam się do niej.
- Przeprosić go za dzisiaj rano– uśmiechnęłam się niewinnie i wyszłam. Zemszczę się na Louisie przyrzekam, ale najpierw w pierwszej kolejności muszę się zając Harrym i Paulem, a właśnie do tego będzie mi potrzebny Tomlinson. Grę czas zacząć…

______________________________________________________________

Jak myślicie jak będzie chciała się zemścić Rose?
Tak no więc w końcu skończyłam. Ciężko szedł mi ten rozdział, bo nie umiałam się zdecydować z której perspektywy pisać. 
Jak wiadomo lub nie, mam ferie dlatego propozycja dla was jeśli uzbiera się 40 KOMENTARZY rozdział będzie jeszcze w tym tygodniu ! 
Tak więc wszystko należy do was ;D  
PS: Serdecznie dziękuję @kariisxx za motywację i dopingowanie mnie !
Katy227
 

sobota, 12 stycznia 2013

Chapter 10


- Proszę wyjść z samochodu – policjant  z surową miną zwrócił się do Louisa.
- Ale czy to naprawdę będzie konieczne? – zapytał brunet z błagalnym spojrzeniem, ale jak widać na mężczyzn to nie za bardzo działa.
- Tak będzie, proszę wyjść z samochodu – po tych słowach z ciężkim westchnięciem Louis wygrzebał się za zewnątrz. Policjant czekał już na niego z przygotowanym alkomatem. Już powoli zaczynałam wątpić czy jakoś dojedziemy do Nowego Jorku. Żeby mieć lepszy widok na mojego kolegę wyszłam z samochodu, obeszłam auto i oparłam się o maskę.
- Długo to jeszcze potrwa? – zapytałam uśmiechając się zalotnie do policjanta, który lekko się zaczerwienił i odchrząknął głośno.
- Nie jeśli pani chłopak jest trzeźwy – odpowiedział, mierząc mnie uważnie wzrokiem, zatrzymując się na moim dekolcie. 
- To nie jest mój chłopak – zaśmiałam kokieteryjnie. Policjant po chrząknięciu Louisa w końcu przeniósł na niego uwagę. Spojrzał na alkomat lekko się zmarszczył, widząc, że chłopak jest trzeźwy, ale szybko przyjął z powrotem maskę surowego gliny.
- Poproszę o pańskie prawo jazdy, muszę wypisać mandat za nie przepisową jazdę… - brunet posłał mi przerażone spojrzenie, gdy odwracał się w stronę samochodu po dokumenty. Jak zwykle wszystko na mojej głowie.
- Musi pan? – zapytałam przygryzając dolną wargę. Mężczyzna się wyprostował i wypiął pierś do przodu.
- Nie mogę pozwolić, aby pański chłopak zagrażał bezpieczeństwu innych na drodze – wyjaśnił, biorąc prawo jazdy od Lou.
- Mówiłam, że to nie mój chłopak – podeszłam bliżej do policjant, a bawiąc się włosami. – Wolę bardziej dojrzałych mężczyzn – wyszeptałam mu do ucha puszczając mu oczko. Policjant znowu zrobił się czerwony na twarzy.
- Proszę … proszę nie utrudniać mi pracy – wyjąkał niepewnie.
- Och przepraszam… Mnie po prostu strasznie podniecają mundury… - mówiąc to nachyliłam się aby poprawić jego kołnierzyk i niemal tym samym, podsuwając swój biust prosto pod jego nos. – Może dałby się pan udobruchać jakoś jeśli zostawiłabym panu swój numer telefonu – uśmiechnęłam się do niego zalotnie.
- A co z nim ? – zapytał wskazując głową na Tomlisona, kładąc mi rękę na moim biodrze.
- Nim proszę się nie martwić, ja teraz będę prowadzić – zapewniłam go, biorąc dyskretnie prawo jazdy Louisa. Wyciągnęłam długopis z jego kieszonki na piersi i na bloczku mandatów zapisałam byle jaki numer.
- Nie pożałujesz – szepnęłam jeszcze i skierowałam się w stronę samochodu. Dłonią pokazałam Lou, żeby wsiadał a sama zajęłam miejsce kierowcy i posyłając ostatni uśmiech policjantowi odjechałam.
- Dzięki – mruknął Lou, a ja zerknęłam w jego stronę. – Gdyby wlepił mi ten mandat prawdopodobnie straciłbym prawko…
- Domyśliłam się po twoim spojrzeniu owcy idącej na rzeź – uśmiechnęłam się do niego oddając mu dokumenty.
- Ta śmiej się, a co innego miałem zrobić ? Ciesz się, że dałem ci prowadzić, nie widząc twoich wcześniejszych umiejętności za kierownicą.
- Jestem lepszym kierowcą niż nie jeden, który ma już prawko – zapewniłam go w tym samym czasie skręcając na autostradę.
- Czy ty właśnie nie powiedziałaś, że ty go nie masz? – zapytał podnosząc głos.
- To, że go nie posiadam nie świadczy o tym że nie potrafię prowadzić – uśmiechnęłam się do niego pocieszająco, widząc jego przerażoną minę.
- Zatrzymaj się – warknął.
- Tutaj nie mogę. To autostrada – oznajmiłam mu oczywiste. – Poza tym nie obawiaj się, jak dotąd skasowałam tylko jeden samochód… chociaż faktem jest, że żadnym innym nie jeździłam później… - podpuszczałam go, widząc jak zabawie się denerwuje.
- Masz zjechać z autostrady przy najbliższym zajeździe – powiedział przez zaciśnięte zęby, a ja, nie mogąc się dłużej powstrzymywać, wybuchłam śmiechem.
- Daj spokój żartowałam przecież – powiedziałam w końcu, kiedy się już uspokoiłam.
- Czyli masz prawo jazdy? – zapytał niepewnie, a ja znowu się zaśmiałam głośno.
- Żartowałam, ale tylko na temat skasowania samochodu.
- To nie jest zabawne, jeśli na samochodzie pojawi się chociaż jedna rysa, ty za to zapłacisz – zagroził mi placem.
- Nie wiem, czemu tak martwisz się o te pieniądze. Jakbyś mało ich miał – przewróciłam oczami i wyprzedziłam samochód przede mną i docisnęłam pedał gazu zainteresowana możliwościami auta. Louis od razu skarcił mnie wzrokiem.
- Zwolnij – warknął.
- Daj spokój. Myślałam, że jesteś bardziej wyluzowany niż owca, a zrzędzisz gorzej niż jakiś stary moher – po tych słowach spojrzał na mnie spod byka, pogłośnił radio i obrócił się w stronę szyby.
Swoją uwagę ponownie skupiłam na ulicy, mijałam zręcznie kolejne stające mi na drodze samochody. Louis mruczał sobie po nosem do jakiej piosenki, jego włosy dzisiaj niczym nie układane, łagodnie opadały na jego oczy. Odwróciłam wzrok od razu, gdy zerknął delikatnie w moją stronę. W ostatnim czasie wszystko kręci się wokół One Direction. Strasznie jest to męczące, chociaż z drugiej strony moje życie w końcu obrało jakiś tor, jednak wciąż nie pewny. Zawsze żyłam z dnia na dzień, a teraz miałam coś do czego byłam przywiązana. Choć spędziłam z zespołem zaledwie kilka dni, w jakimś malutkim stopniu ich polubiłam, chociaż nie chciałam się do tego przyznać.
- So tell me girl if every time we... – głośniejszy śpiew Louisa zwrócił na niego moją uwagę. Chłopak nic ze mnie sobie nie robiąc śpiewał dalej, tańcząc przy tym zabawnie. Chcąc czy nie, parsknęłam śmiechem, patrząc na jego wyczyny. Wsłuchałam się w piosenkę i po chwili otworzyłam usta ze zdziwienia.
- To wy tak? – zapytałam zaskoczona, Lou uśmiechnął się, i nie przerywając śpiewania pokiwał głową.
Dalej czas nam zleciał już przyjemniej i szybciej. Zmierzaliśmy do celu nieprzerwanie, nie licząc krótkich przystanków na zatankowanie samochodu, czy zjedzenie czegoś. Choć Louis błagał mnie już nie raz o zmianę za kierownicą, nie zgodziłam się, wolałam wszystkiego dopilnować sama i jakoś trafić do NY w całości i na czas przede wszystkim. Na miejscu mieliśmy być o 20, spoglądając teraz na zegarek cieszyłam się, że będziemy mieli jeszcze około godziny jeszcze w zapasie.
- Rose, zatrzymaj się na następnej stacji – odezwał się z prośbą Louis.
- Daj spokój, stawaliśmy godzinę temu – przewróciłam oczami.
- Ale ja muszę do toalety – jęknął bezsilnie z krzywą miną.
- To nie wiem, zrób to do butelki nie będę patrzeć – zaśmiałam się, widząc jak patrzy na mnie spod byka.
- Nie mogę, bo chce mi się to drugie.
- Louis… bez szczegółów poproszę – jęknęłam, nie chcąc za bardzo zagłębiać się w szczegóły fizjologiczne mojego kolegi.
- Tu zaraz będzie stacja. Zatrzymaj się! – krzyczał szarpiąc mnie za ramię. Nie chcąc bardziej ucierpieć zatrzymałam się. Samo miejsce nie wyglądało za ciekawie. Robiło się już widno, mrok tajemniczo przysłaniał dziwnych ludzi kręcących się pod stacją. Ledwo zaparkowałam brunet wyskoczył z samochodu jak oparzony.
- Zaraz wracam! – krzyknął jeszcze i tyle go widziałam. Wyszłam na zewnątrz lekko rozprostować nogi, zdjęłam ciągle trzymające się na moim nosie okulary i rzuciłam je na siedzenie. Zgarnęłam moje długie włosy, sięgające prawie do pasa i spięłam je gumką w niedbałego koka. Ledwo skończyłam przy moim boku pojawił się zadyszany Louis.
- Chodź ze mną – oznajmił głośno, zaczerpując powietrza między słowami.
- Gdzie mam iść? – zapytałam, patrząc na niego jak na idiotę.
- No, bo męska łazienka nie wygląda za ciekawie – wyjaśnił i patrzył na mnie wyczekująco.
- Primadonna się znalazła, a co ja mam do tego? Mam się w sprzątaczkę dla ciebie pobawić? – prychnęłam. – Można było się spodziewać czegoś takiego po takim miejscu – mówiąc to wskazałam ręką stację.
- Daj spokój – odpowiedział tylko, chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Gdy stanęliśmy przed drzwiami toalet, wskazał głową w stronę damskiej.
- Zobacz czy ktoś tam jest – przewróciłam teatralnie oczami, ale przekroczyłam próg.  W środku owinął mnie od razu nie ciekawy zapach. Po prawej stronie stały dwie kabiny, koloru zgnitej zieleni. Naprzeciw nich znajdowały się trzy umywalki ze zarysowanym lustrem. Rozejrzałam się jeszcze raz, ale nic poza popękanymi kafelkami nie zauważyłam.
- Louis chodź! – wydarłam się, chłopak wszedł i szybko wszedł do kabiny, jednak zaraz wysunął za nich głowę.
- Rose trzymaj drzwi, bo tu nie ma zamka – poinformował mnie i zniknął za drzwiami.
- Po co mam pilnować ci drzwi jak tu nikogo nie ma? – zapytałam go, ale odpowiedzi już nie otrzymałam. Z westchnięciem stanęłam przed drzwiami. Wodziłam wzrokiem po ścianach gdy w oko mi wpadło małe okno pod sufitem. Było od razu jasne, że bez żadnej pomocy go nie dosięgnę. Przysunęłam pod ścianę kosz, stojący w rogu i stanęłam na jego pokrywie lekko się chwiejąc. Stając na palcach dostałam się do zamknięcia okna i otworzyłam je szeroko wdychając świeże powietrze. Dumna z siebie zeskoczyłam z kosza tyłem, ale przy lądowaniu lekko się zatoczyłam i znalazłam się idealnie przed drzwiami kabiny Louisa, które nagle otworzyły się, mocno uderzając mnie w plecy przez co zaryłam brodą o podłogę.
- Louis! – wrzasnęłam wściekła na całe gardło. Brunet oczywiście zaczął się śmiać ze mnie głośno. 
- Pomóc ci wstać? – zapytał przez śmiech.
- Nie dotykaj mnie – warknęłam odsuwając się od niego, ale w tym momencie do środka weszła jakaś starsza kobieta. Chłopak od razu umilkł, widząc ją. Kobieta nabrała głośno powietrza do płuc i zaczęła krzyczeć.
- Pomocy zboczeniec! – spojrzeliśmy na nią z przerażeniem, nie wiedząc jak zareagować. Staruszka zaczęła przepędzać chłopaka torebką, waląc go po plecach.
- Ale to nie tak, niech pani przestanie – bronił się, zasłaniając się rękami.
- Ja ci dam bić niewinne dziewczyny! – krzyczała póki nie wyszedł z toalety. Siedziałam dalej na ziemi, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić.
- Wszystko w porządku złotko? – zapytała, pochylając się nade mną. – Coś ci zrobił?
- Co on? Nie… – ocknęłam się w końcu wstając z ziemi. – To mój kolega, nic się nie działo.
- To limo samo się nie wzięło – wskazała na moje oko, a ja zorientowałam się, że moje okulary zostały w samochodzie. – A taki kolega, to żaden kolega. Radzę ci dobrze omijaj go szerokim łukiem!
- Eee… No dobrze – wyjąkałam niepewnie. – Dziękuje pani! – zawołałam jeszcze na odchodne i wyszłam szybkim krokiem.
- Louis! – syknęłam, szukając go, gdy byłam za zewnątrz. Jakaś ciemna postać wyłoniła się z cienia budynku.
- Przez ciebie zostałem zboczeńcem – mruknął dobrze znany mi głos. Na te słowa zaczęłam się głośno z niego śmiać.
- Jeśli chcesz, w ramach zadośćuczynienia, możesz znowu prowadzić – rzuciłam w jego stronę kluczyki, które złapał z uśmiechem.
- No w końcu – powiedziała z takim uwielbieniem, że znowu idąc przez parking parsknęłam śmiechem.
- Rose… - odezwał się Louis z niepokojem w głosie, przerywając mój chichot.
- Co? Boisz się, że zapomniałeś już jak to się robi?
- Nie… Tylko nasz samochód zniknął… - wyjąkał, patrząc w dal w miejsce, w które poprzednio zaparkowałam.
- Co?! – wrzasnęłam przez cały parking. – Co ty chcesz teraz zrobić? Przecież nie mamy nic, wszystko zostało w samochodzie. Poddaję się – jęknęłam i usiadłam na krawężniku. Miałam już dość tej całej sytuacji, wszystko idzie nie tak jak miało, ciągle jakieś przeszkody. Miałam już tego serdecznie dość! Ciągle jakieś kłody, widocznie trzeba to przyznać, dzisiaj nie trafimy już do tego cholernego Nowego Jorku!
- Daj spokój idziemy – pogonił mnie.
- Z buta chcesz iść do NY przecież to kilkadziesiąt kilometrów!
- Nie marudź. Idziemy nie mamy czasu – zakomunikował mi i dźwignął mnie z ziemi. Tak więc jak chciał ruszyliśmy, sama nawet nie wiem gdzie, bo ciemno się zrobiło i straciłam orientację. Maszerowaliśmy chyba od godziny próbując złapać stopa po drodze.
- Louis… - znowu jęknęłam, nie mając już siły iść dalej.
- Patrz coś jedzie! – zawołał pełen nadziei, wymachując ręką. Samochód zaczął zwalniać i zatrzymał się. Okazało się, że to dość duży van pomalowany w kolorowe kwiatki.
- Podrzucić was gdzieś? – zapytał męski głos za kierownicy.
- Jedziecie w stronę Nowego Jorku? – zapytał Louis.
- Jak najbardziej, wskakujcie do tyłu! – chłopak posłał mi szczęśliwy uśmiech.
- Rose chodź – zachęcił mnie, gdy otworzył tylnie drzwi. Z ociąganiem weszłam do środka i przeżyłam mały szok. Trzy pary oczu zwróciło się w moją stronę. W środku vana nie było foteli, wszyscy siedzieli na ziemi na jakimś różowym, puszystym kocyku. Całe wnętrze samochodu było bardzo kolorowe tak jak i sami właściciele. Ale czego innego można oczekiwać po hipisach?
- Niech miłość i pokój będzie z wami! – powitał mnie głos piskliwej brunetki ubranej w długą, kolorową spódnicę, fioletowy top oraz opaskę. W podobnym stylu była jej starsza towarzyszka siedząca obok niej. Weszłam ostrożnie do środka i usiadłam obok faceta z długimi włosami, ubranego w spodnie dzwony oraz kamizelkę, która odsłaniała jego nagi tors. Louis usiadł obok mnie i zamkną drzwi. Chwilę po tym ruszyliśmy. Nie wiedząc gdzie podziać wzrok, zaczęłam bawić się dłońmi.
- Czemu nie macie butów? – zapytał przerywając ciszę brunet, przyglądając się naszym obcym towarzyszom. Szturchnęłam go ramieniem, posyłając znaczące spojrzenie, aby siedział cicho.
- Jesteśmy dziećmi ziemi, nie potrzebujemy ich. Nie powinniśmy deptać naszej matki – wyjaśniła ta sama kobieta, która nas powitała na początku.
- Dziękuję, że zdecydowaliście się nas podrzucić – powiedziałam szybko zmieniając temat.
- Mój mąż Leo – pomachała do mężczyzny za kierownicą, który od razu się uśmiechnął – na to wpadł, ale przecież wszyscy ludzie to nasi bracia, musimy sobie pomagać, prawda?
- Prawda – potaknęłam z grzeczności, czując się coraz bardziej skrępowana.
- Cudownie, że się z nami zgadzacie! – wykrzyknęła uśmiechnięta brunetka. – Macie coś w sobie z dzieci kwiatów.
- Poczęstujmy ich fajką pokoju – odezwał się po raz pierwszy mężczyzna obok mnie. Spojrzałam na Louisa, coraz bardziej bojąc się tych ludzi, ale ten obserwował ich zaintrygowany. Hipis obok mnie wyciągnął fajkę wodną, zapalił ją i się zaciągnął. Po chwili podał ją i mnie.
- Ja dziękuję – mruknęłam.
- Nie wolno odmawiać – powiedział do mnie surowo, niemal wpychając w ręce fajkę. Zaciągnęłam się lekko od razu poznając co palę. Narkotyki. Podałam przedmiot Louisowi, ten powtórzył moje czynności, ale zaczął się nieźle krztusić dymem.
- Mocne – powiedział zachrypniętym głosem i poddał fajkę dalej.  
- Jesteście małżeństwem? – zapytał nagle facet obok mnie.
- Nie skąd, czemu pytasz? – odpowiedziałam kolejnym pytaniem.
- Bo my preferujemy wolne związki – wyjaśnił uśmiechając się do mnie znacząco. Od razu posłałam pełne przerażenia spojrzenie w stronę Louisa.
- No eee… - zaczęłam się jąkać. – My jesteśmy parą – powiedziałam w końcu na odczepnego.
- Nie wierze. Pocałujcie się – zażądał, uważnie na nas patrząc. Otworzyłam już usta, żeby coś powiedzieć jednak szybko je zamknęłam. Podniosłam oczy w górę, a Louis uśmiechał się cwaniacko i zbliżył swoją twarz bardzo blisko mojej.
- Mówiłem, że jeszcze będziesz mnie prosić, abym cię pocałował – szepnął cicho, aby nasi towarzysze nie słyszeli.
- Wcale cię nie… - przerwał mi dotykając swoimi wilgotnymi wargami moich. Położyłam swoje dłonie na jego karku, przyciągając jego twarz bliżej swojej. Poczułam jego lekki zarost, drapiący mnie po policzku, podniecając mnie bardziej. Jego wargi zmysłowo pieścił moje, a język właśnie torował sobie drogę do mojego. W tej chwili jakbym otrzeźwiała i odsunęłam się od niego gwałtownie od niego i uśmiechnęłam się zakłopotana do reszty.
- Jesteśmy razem tacy szczęśliwi.
- No to jeszcze jedna rundka – zawołała brunetka posyłając fajkę znowu w ruch. 

- Uważaj – warknęła na mnie kolejna osoba, potrącając mnie w ramię. Wszystkim tu tylko przeszkadzam, nikogo tu nie znam. Chłopcy są zajęci, Rose gdzieś zaginęła i nie ma od niej wieści od paru godzin. A ja sama w Nowy Jorku, czekająca nie wiem sama na co. „Weź się w garść” mówiłam w myślach sama do siebie.
- Lou pomóc ci w czymś? – zapytałam stylistki chłopców, która właśnie malowała Harry’ego.
- Zajmij się Lux – oznajmiła wręczając mi małą dziewczynkę do rąk. Stałam osłupiała, nie wiedząc co ze sobą zrobić. W życiu nie zajmowałam się takim małym dzieckiem. Gdy po raz kolejny ktoś mnie popchnął nie wytrzymałam i wyszłam na korytarz. Z dziewczynką na rękach skierowałam się do obszernej garderoby chłopców. Posadziłam Lux na kanapie i usiadłam obok niej.
- I co ja mam z tobą zrobić? – zapytałam patrząc jak bawi się misiem.
- Najlepiej dołączyć do zabawy – odpowiedział ktoś za mną. Obróciłam się i zobaczyłam Nialla.
- Przepraszam nie wiedziałam, że ktoś tu jest. Już się stąd zabieram – powiedziałam szybko, wstając z kanapy.
- Serena, daj spokój. Zostań – powstrzymał mnie blondyn, a ja znowu usiadłam. Chłopak poszedł do małego barku i po chwili przyniósł stamtąd małą paczuszkę chrupek. Otworzył ją i nastawił Lux, a ona chętnie sięgnęła, śmiejąc się przy tym wesoło.
- Chcesz? – zapytał chłopak podając mi paczkę.
- Nie dzięki – mruknęłam, więc chłopak wzruszył ramionami i sam zaczął jeść.
- Ciężko się przyzwyczaić co? – zapytał z pełną buzią, siadając na fotelu naprzeciw mnie.
- Do czego?
- Do tej całej bieganiny tam – wyjaśnił, wskazując na drzwi.
- Jakoś nie widzę, żebym była jakkolwiek potrzebna – mruknęłam, odwracając wzrok.
- Daj Lou szanse. Ona zawsze myśli, że sama najlepiej sobie poradzi. Musi się do ciebie przekonać… - drzwi do garderoby się otworzył i wszedł Zayn.
- Niall to chrupki Lux! – skarcił go od razu, wyrywając mu paczkę i nastawiając ją do dziewczynki, która znowu chętnie skorzystała i wzięła następną porcję, chociaż jeszcze pierwszego chrupka nie skończyła.
- Jakieś wieści od Louisa? – zapytał blondyn.
- Nie, Simon dzwonił do niego i do Rose, ale żadne z nich nie odpowiada – wyjaśnił Zayn, biorąc Lux na kolana i siadając na jej starym miejscu.
- A jeśli coś im się stało? – zapytałam z lekkim przerażeniem w głosie.
- Serena to ty raczej powinnaś wiedzieć, że Rose sobie poradzi. Co do Louisa miałbym wątpliwości, ale Rose go przypilnuje – uspokoił mnie Zayn, zajadając się chrupkami, które przed chwilą odebrał blondynowi. Znowu drzwi się otworzyły i tym razem stanął w nich Harry.
- Hej to chrupki Lux – wyrwał z rąk mulata paczkę. – Nie spodziewałem się tego po tobie Zayn. Nialla mogę zrozumieć, ale ty?
- Hej! - krzyknął od razu oburzony blondyn.
– Proszę moje słońce – powiedział, nadstawiając dziewczynce kolejny raz paczkę.  Lux sama nie wiedziała co zrobić, bo w obydwu rączkach miała już po nadgryzionym chrupku.
- O masz już to ja zjem – oznajmił, uśmiechając się i po chwili żując zawartość paczki.
- Lou już cię wypuściła z fotela? – spytał retorycznie Zayn.
- Teraz Liam się męczy – wyjaśnił, wrzucając sobie kolejnego chrupka do buzi.
- Widzę, że jesteś bardzo zadowolony jak Rose nie ma obok ciebie – uśmiechnął się Niall wrednie.
- Nawet o niej mi nie wspominaj, bo jeszcze wróci i… - nie dokończył bo w drzwiach stanęła właśnie śmiejąca się Rose razem z Louisem na ramieniu.
- A nie mówiłem? – odezwał się ponuro Harry i wszyscy się zaśmialiśmy.
- Witajcie! Niech miłość i pokój będzie z wami! – krzyknął Louis i razem z brunetką zaczęli się śmiać jakby nie byli zdrowi psychicznie.
- Czy wam już kompletnie odbiło? – zapytał Hazza.
- Cicho! Owce głosu nie mają –odezwała się Rose i znowu wybuchła śmiechem.
- A to nie były ryby? – zapytał Niall marszcząc się.
- Gdzie są ryby, wszystkie je utopię – oznajmił Louis i puścił ramię Rose, ale to chyba nie było dobrym pomysłem, bo zrobił parę kroków i potknął się o nogę stołu i wylądował na ziemi głośno się śmiejąc.
- Czy oni są pijani? – zapytał w końcu Zayn, ale pokręciłam głową.
- Coś mi się wydaje, że gorzej – mruknęłam i podeszłam do Rose.
- Gorzej, czyli co? – zapytał Harry. Spojrzałam w rozszerzone źrenice brunetki i wszystko stało się jasne.
- Naćpali się – wyjaśniłam. 
________________________________________________ 

Tak więc w końcu rozdział 10! Chyba najdłuższy jak do tej pory ;PP 
Chciałam wam bardzo podziękować za wasze komentarze pod poprzednim rozdziałem, które były rekordem na tym blogu pod względem ilości ( mam nadzieje, że teraz to pisząc nie spotkam 5 komentarzy pod spodem ). 
Następny rozdział możliwe, że dopiero za dwa tygodnie, bo niestety ja na swoje ferie muszę jeszcze poczekać -,- 

Ps: Przepraszam za błędy, bo nie zdążyłam rozdziału oddać do korekty. 
Katy227