Obserwatorzy

Ile was tu było :P

Translate

wtorek, 26 lutego 2013

Chapter 13



- Serena? – zawołałam wchodząc do łazienki, odpowiedział mi tylko cichy szloch dziewczyny. Szłam od kabiny do kabiny sprawdzając, gdzie znajduje się blondynka. W końcu gdy otworzyłam ostatnie drzwi spojrzałam na krwawiącą przyjaciółkę w szoku.
- Rose przepraszam – wyszlochała – Obiecałam ci, że więcej tego nie zrobię, ale ja nie potrafię…
Przełknęłam głośno ślinę i podeszłam do blondynki wyciągając jej z rąk zakrwawianą żyletkę i wrzuciłam ją do kosza.
- Chodź – zachęciłam ją aby wstała, Serena robiła co jej poleciłam. Szłam podtrzymując bladą dziewczynę do umywalki aby przemyć rany, które sama sobie zadała i jakoś prowizorycznie opatrzyć.
- Jesteś zła – odezwała się smutno dziewczyna pociągając nosem, kiedy już skończyłam owijać bandażem jej nadgarstek.
- Ale nie na ciebie – sprostowałam chcąc zachować spokój, chociaż w środku rozdzielała mnie wściekłość. Słyszałam co się stało, że Serena po raz kolejny została upokorzona przed wszystkimi. Wszystko przez to, że ją zostawiłam żeby umówić się z jakimś palantem. Mam ochotę teraz zabić Jess za to, że Serena znowu wylądowała tutaj się tnąc…
- Nawet o tym nie myśl – skarciła mnie – Wtedy będzie jeszcze gorzej…
- Ale musimy coś zrobić, nie możemy tak po prostu stać z boku! – krzyknęłam zirytowana.
- Zemsta nie jest rozwiązaniem – mruknęła, wodą przecierając twarz.
- A co jest ?! – warknęłam zaczynając ścierać plamy krwi z podłogi.
- Ucieczka – mruknęła po cichu, że nie byłam pewna tego co słyszę.
- Co? – zapytałam mimowolnie.                                        
- To co słyszysz, ucieknijmy….  
„Zemsta nie jest rozwiązaniem” te słowa krążyły po mojej głowie, gdy wspomnienia znowu we mnie uderzyły. Ale teraz nie było już odwrotu musiałam zrobić to co zaplanowałam. Rozejrzałam się po salonie uświadamiając sobie, że zostaliśmy w nim tylko ja, Louis i Harry, co dawało wspaniałą okazję do rozpoczęcia planu. Dałam brunetowi umówiony znak, dzięki któremu mieliśmy się porozumieć, nie budząc podejrzeń owcy.
- Harry, chcesz coś do picia, bo akurat idę? – zapytał nerwowo Louis.
- Nie dzięki – odpowiedział nie odrywając wzroku od telewizora. Niebieskooki spojrzał na mnie w panice. Jak zawsze wszystko na mojej głowie.
- A mnie to już nie łaska zapytać – burknęłam w jego stronę gniewnie.
- A to ty też chcesz? – zapytał zdziwiony Louis, a ja miałam ochotę walnąć się w czoło.
- A co trzech szklanek nie udźwigasz? – burknęłam sarkastycznie.
- Eee.. chyba nie – mruknął drapiąc się po głowie, a ja przewróciłam teatralnie oczami.
- To jak owca nie chce, to mi przynieś.
- Wiesz co Louis, ja jednak się napiję, a Rose sama niech sobie przyniesie… - uśmiechnął się wrednie do mnie Harry, a ja odetchnęłam z ulgą, że przynajmniej on jest taki przewidywalny i zawsze wykorzysta szansę aby mi dogryźć.
Chłopak wyszedł, aby przynieść picie, a ja uśmiechnęłam się do siebie, bo jak na razie wszystko szło zgodnie z planem. No oczywiście o ile Louis nie pomyli szklanek, bo to bardzo możliwe. Brunet po chwili wrócił z dwoma kupkami w dłoniach i jedną z nich podał loczkowi. Oboje patrzyliśmy na owcę, aż się napije.
- Co się tak gapicie? – zapytał czując nasz natarczywy wzrok.
- Bo nie mogę się nadziwić jak Bóg takie coś mógł wypuścić na świat – burknęłam oschle i odwróciłam się do telewizora.
- Po prostu przyznaj się, żebyś chętnie napiłaś by się z mojej szklanki.
- Już bym wolała umrzeć z pragnienia – odpowiedziałam, a on specjalnie upił głośno łyk, a ja uśmiechnęłam się szeroko do ściany. Już niedługo Styles
Odczekałam około pięciu minut i ruszyła do swojego pokoju po prostownicę. Całe szczęście Serena była u Lou więc obyło się bez żadnych pytań. Gdy wróciłam, owca dalej zawzięcie się wpatrywała w migający przed nią telewizor.
- Po co ci ta prostownica? – zapytał mnie, Louis niemal nie spuszczając swojego przyjaciela z oczu.
- A jak myślisz kretynie, po co jest prostownica? – odpowiedziałam automatycznie.
- Mogłabyś być milsza skoro ci pomagam – westchnął brunet przyglądając mi się, a ja posłałam mu wymowne spojrzenie pokazując plecy Harrego.
- Śpi – burknął mi w odpowiedzi.
- Cudownie – uśmiechnęłam się szeroko.
- Rose wiem, że obiecałem ci pomóc, ale mimo wszystko Harry to mój przyjaciel i nie pozwolę ci z nim robić co ci się podoba – ostrzegł mnie chłopak.
- Ja zrobię tylko to co jest naprawdę konieczne, dawaj go tu.
- Chcesz mu włosy wyprostować?! – krzyknął trochę za głośno, bo Zayn wyłonił się zaspany ze swojej sypialni. Spojrzał to na mnie, to na Louisa, aż w końcu na śpiącego Harrego i pokiwał głową śmiejąc się.
- Nie chce być przy tym jak się obudzi – mruknął kradnąc z małego barku puszkę piwa i wrócił do swojego pokoju.
- I to jest takie konieczne? – zapytał Louis.
- Tak! W prostych włosach nikt go nie pozna – oznajmiłam ciągnąc fotel z loczkiem pod zasięg prostownicy.
- Wciąż myślę, że jeśli powiedziałaś mu prawdę, na pewno zgodziłby się pomóc…
- Louis, proszę cię czy ty siebie słyszysz, on miałby mi pomóc? – popatrzyłam na niego jak na debila, zaczynając prostować włosy owcy.
- Nie rozumiem czemu dusisz to wszystko w sobie. Powinnaś się otworzyć, na innych. Ludzie nie są źli, może masz jakieś złe doświadczenia, ale musisz komuś zaufać, a nie dogryzać każdemu co obok ciebie przejdzie.
- A to co ma być? Psychoterapia dla ubogich? – zapytałam, a on tylko machnął na mnie ręką – Czyżby szybka diagnoza przypadek beznadziejny? – zapytałam głośno się śmiejąc.
- Idź po walizki i poproś konsjerża o kluczyki – poleciłam brunetowi, a ten wziął przygotowane wcześniej rzeczy i ruszył jak mu kazałam. Ja tymczasem zajęłam się loczkiem który w tej chwili w wyprostowanych włosach wyglądał ja tarzan, przez co zaczęłam się śmiać sama do siebie. Na głowę owcy przywdziałam czapkę z daszkiem z myszką Micky oraz z wielkim nagimnastykowaniem ubrałam do w kurtkę. W samą porę zjawił się Louis.
- Pomóż mi – mruknęłam gdy przerzuciłam sobie lewe ramię loczka na szyję, ale nie potrafiłam się ruszyć. Chłopak podszedł i uczynił to samo z prawej strony. Wstaliśmy podtrzymując owcę i chwiejnie ruszyliśmy do drzwi.
- No nie powiem mógłby trochę schudnąć – jęknęłam gdy zaczęło ściągać mnie na lewo.
- To tylko i wyłącznie twój chory pomysł – zaznaczył natychmiastowo Louis, a ja przewróciłam tylko oczami. Weszliśmy do windy, którą jechała jakaś starsza para, która od razu zmierzyła nas wzrokiem podejrzliwie.
- Kolega za dużo wypił – wyjaśniłam, a kobieta pokręciła z dezaprobatą głową mówiąc coś o zdemoralizowanej młodzieży. Zjechaliśmy na parking podziemny hotelu i pokuśtykaliśmy do wypożyczonego samochodu.
- Cholera, gdzie ja dałem te kluczyki – przeklął pod nosem brunet. Kiedy w końcu je znalazł puścił ramię Harrego, przez co ja straciłam równowagę i skończyłam na ziemi przygnieciona ciałem owcy.
- Louis idioto! – warknęłam w jego stronę, starając jakoś się wygrzebać spod zwłok loczka.  Niestety zamiast pomocy dostałam tylko chory śmiech chłopaka – I z czego się cieszysz? – syknęłam w jego stronę stając na nogi.
- Gdybyś widziała swoją minę… - wydyszał przez śmiech.
- Wsadź go lepiej do samochodu – rzuciłam zła, otwierając drzwi. Louis okrążył parę razy owce zastanawiając się jak do tego się zabrać.
- Chwyć go za nogi – oznajmił w końcu, przewracając oczami podeszłam tak jak mi kazał.
- Może łatwiej by było wpakować go do bagażnika? – zapytałam widząc dziwne poczynania Louisa.
- Pójdę z drugiej strony i go wciągnę – oznajmił mi w końcu, obszedł auto i zaczął go za ręce wciągać do samochodu.
-Nie mieści się – mruknął Louis gdy Harry leżał już na tylnich siedzeniach tyle, że z nogami dalej na zewnątrz.
- Posadź go – poradziłam chłopakowi. Brunet ponownie zaczął swoje dziwne wygibasy, ale w końcu mu się udało gdy przypiął owcę pasami. Obydwoje wsiedliśmy do samochodu, Louis został oczywiście po krótkiej kłótni od strony kierowcy.
- Jedź do szpitala – oznajmiłam mu, gdy uruchomił silnik samochodu.
- Po co? Myślałem, że…
- Louis, błagam cię nie myśl, od tego masz mnie – przerwałam mu.
- Tego to nie jestem taki pewien – mruknął wyjeżdżając z terenu hotelu.
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał dwudziestą, mamy mniej więcej godzinę za załatwienie spraw i dojazd. Przygryzłam nerwowo dolną wargę obliczając czy zdążymy, jeśli nie cały plan legnie w gruzach.
- Daj mi swoją bluzę – zwróciłam się do Tomlinsona, gdy już dojeżdżaliśmy. Chłopak popatrzył na mnie ze zdziwieniem, ale spełnił moją prośbę. Zwinęłam bluzę w wielką kulkę i wsadziłam ją sobie pod bluzkę.
- Zostałeś ojcem! – oznajmiłam śmiejąc się.
- Rose, jakoś teraz nie mam nastroju na żarty – jęknął.
- Na jakim poziomie są twoje zdolności aktorskie? – zapytałam przyglądając mu się.
- Nie rozumiem – zmarszczył się.
- Grałeś w czymś prawda? – ponowiłam pytanie.
- Tak w szkolnym przedstawieniu, i co z tego?
- No dobrze więc teraz zagrasz, zatroskanego chłopaka, który przywiózł do szpitala swoją dziewczynę, bo ta właśnie rodzi – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Ale po co to wszystko? – zapytał zmarszczony, wjeżdżając na teren szpitala.
- Musimy mieć wózek.

- Pomocy moja dziewczyna rodzi! – zawołał Louis podtrzymując mnie gdy szłam zgarbiona, głośno oddychając i trzymając się za mój „brzuch”.
- Lexi leć po lekarza – poleciła pielęgniarka z recepcji stojącej obok niej stażystce.
- Dajcie mi wózek – jęknęłam już niemal wisząc na chłopaku.
- Który to miesiąc? – zapytała pielęgniarka podchodząc do mnie.
- Dziewiąty – jęknęłam, a później krzyknęłam próbując naśladować dobrze mój poród.
- Dostanę ten cholerny wózek, czy mam na podłodze rodzić?! – warknęłam znowu krzywiąc się z „bólu”. Kobieta spełniła moją prośbę i po chwili podjechała ze mną z wózkiem.
- Pani pierwsze dziecko? – zapytała pomagając mi usiąść.
- Tak – powiedział Louis.
- Nie – zaprzeczyłam w tym samym momencie co on. Pielęgniarka popatrzyła na mnie marszcząc się, ale powstrzymałam jej kolejne pytanie kolejnym krzykiem.
- Gdzie jest ten lekarz? – warknął podenerwowany Louis.
- Nie wiem – odpowiedziała mu kobieta.
- To niech pani sprawdzi! – powiedział surowym tonem, który nie pozwala na przeciw.
- Dobrze, spokojnie, zadzwonię – odpowiedziała i odwróciła się wracając do recepcji.
- Teraz – mruknęłam do Louisa, a ten szybko pochwycił uchwyty wózka i pobiegł wraz ze mną do wyjścia.
- Chwila co państwo robią?! – zawołała za nami pielęgniarka, niestety nie dostała od nas odpowiedzi. Wyjechaliśmy na zimne powietrze do naszego samochodu, zaparkowanego bardzo blisko wejścia. Wstałam z wózka, a chłopak wpakował go na tylnie siedzenie obok dalej śpiącego, po środkach nasennych Harrego.
- Hej wy zatrzymajcie się! – zawołała za nami ochrona ze szpitala, ale  zanim dobiegli do nas, my z piskiem opon odjechaliśmy z parkingu.
- To było coś! – zaśmiałam się gdy wyjechaliśmy na ulicę, a adrenalina zaczęła odpływać z moich żył.
- Dwa przestępstwa w jeden wieczór, uprowadzenie i kradniesz – Pokręcił głową Louis z niedowierzaniem, ale po chwili sam wybuchnął śmiechem – Ty jesteś chora! 
- Nie myśl sobie, ty również – zrównałam mu.
- Lepiej powiedz gdzie teraz? – zapytał.
- Jak najprędzej na lotnisko, zanim nas wypuszczą z kraju – odpowiedziałam ciągle się śmiejąc…
_________________________________________________ 
Wiem, że niektórym z was nie podoba się zachowanie Rose, ale ja nie zamierzam zmieniać jej specjalnie, bo niektórym nie przypadła do gustu. Wiem co piszę i wiem kogo stworzyłam, ale cała jej historia jest wciąż niepełna, staram wam się ją powoli przybliżać, ale uprzedzam musicie się uzbroić w cierpliwość. Może jak poznacie to co zaplanowałam to może zrozumiecie też do czego staram się zmierzać... 
Druga sprawa to te nieszczęsne komatarze, jeśli was szantażuje to potraficie się postarać, a jeśli was chwalę to zaraz sobie odpuszczacie. Nie lubię was przymuszać do niczego, dlatego ładnie was teraz poproszę       JEŚLI CZYTASZ KOMENTUJ !  
PS: Ktoś kiedyś pytał mnie o aska właśnie założyłam więc jeśli macie jakieś pytania to proszę śmiało pytajcie ;P http://ask.fm/KatyyTommo
Katy_BooBear

piątek, 8 lutego 2013

Chapter 12



- Nie wierć się tak – upomniała mnie Serena.
- Długo jeszcze – jęknęłam przeciągle zniecierpliwiona, no przecież ile można mnie czesać i malować.
- Już skończyłam, zadowolona? – zapytała chowając kosmetyki – Jesteś jeszcze gorsza niż chłopcy – burknęła pod nosem, a ja przewróciłam oczami. Podniosłam się z fotela i spojrzałam w lustro, byłam ubrana w jasne, beżowe rurki, grzeczny, turkusowy sweterek oraz jedyne co podobało się w moim ubiorze czarne botki na platformie. Co to prawda nie lubiłam wysokich obcasów, ale dla takich butów mogłam się chodź raz poświęcić. Spojrzałam na moją twarz, siniaki Serena doskonale ukryła pod dużą warstwą delikatnego  makijażu, co wyglądało bardzo naturalnie. Uśmiechnęłam się do mojego odbicia widząc, że moje włosy w znacznej mierze zostawiła naturalnie proste. Weszłam do wspólnego salonu i zauważyłam, że chłopcy tylko na mnie jeszcze czekają. Pod eskortą ochroniarzy ruszyliśmy na parking gdzie wsiedliśmy do czarnego busa. Dzisiaj wypadał przedostatni dzień naszej wizyty w stanach. Pojutrze mamy wylecieć do UK na weekend, który ma być wolny od wszelkich zajęć. Co też dawało odpowiedni czas na moją zemstę, którą aby zdążyć już dzisiaj musiałam wdrążyć do niej Tomlinsona, który właśnie nawijał do mnie jak to jest dzisiaj bardzo podekscytowany. Mianowicie teraz jechaliśmy do jakiegoś domu dziecka, gdzie mieliśmy się spotkać z dziećmi i zrobić wrażenie zaangażowanych charytatywnie.
Na miejscu ledwo wysiedliśmy, ochroniarz lekko popchnął Harrego w moją stronę, a ten z krzywą miną splótł dłoń z moją. Sztucznie uśmiechając się do każdego weszliśmy do środka budynku. Prawie od razu otoczyły nas podekscytowane dzieci, przyglądając się nam uważnie.
- Bardzo miło z waszej strony, że znaleźliście czas dla dzieci – powitała nas kobieta w średnim wieku z brązowymi włosami z gdzie niegdzie poprzeplatanymi siwymi pasemkami, spiętymi w prosty kok– Dyrektor jest jeszcze w drodze, ale z pewnością do nas jeszcze dołączy – zapewniała kobieta prowadząc nas do główne sali zabaw dzieci. Louis szybko dołączył do jakiś chłopców bawiącymi się małymi samochodzikami, w końcu był w swoim żywiole. Niall z Zaynem także znaleźli szybko sobie zajęcie, tylko Liam został starając się uciąć sobie miłą rozmowę kobietą. Mnie mianowicie uwagę skupiła mała dziewczynka siedząca sama, przy małym stoliczku, było widać, że odstaje od reszty grupy. Od razu przypominała mi się historia sprzed paru lat gdy to ja była w podobnym miejscu.
Do naszego domu dziecka często trafiały dzieci, których nikt już nie chciał. Nowi nie mieli lekko, jeżeli nie pokazali że potrafią się bronić. Tak też pewnego dnia trafiła do nas Serena. Cicha, niziutka i nieśmiała, bojąca się własnego cienia. Ja zwykle stałam z boku nie wychylałam się, bo wiedziałam że to nie popłaca, ale mimo wszystko gdy ktoś chciał mi dokuczyć, mój ostry język zawsze pomagał. Pewnego dnia zobaczyłam jak Serena jest popychana przez dwie dziewczyny. Chodź blondynka już płakała, błagając aby je zostawiły one nie odpuszczały. W momencie jak jedna z nich chciała obciąć jeden z długich warkoczy Sereny, ja wkroczyłam do akcji. Sama nie wiem czemu to zrobiłam, może dlatego że sama miałam i nadal mam bardzo duży sentyment do włosów, a może dlatego że nie mogłam już znieść bólu dziewczyny…
- Nie wtrącaj się Rose – warknęła Megan groźnie na mnie patrząc.
- A ja powiedziałam, żebyście ją zostawiły! – odpowiedziałam wytrzymując spojrzenie dziewczyny.
- Bo co nam zrobisz? – uśmiechnęła się wrednie jej przyjaciółka.
- Ty Jess najmniej powinnaś się odzywać, chyba zapomniałaś że wiem coś co pewnie twoja przyjaciółeczka chętnie by się dowiedziała – ledwo to powiedziałam, Jess zaczęłam nerwowo spoglądać na swoją towarzyszkę.
- O co jej chodzi? – zapytała od razu Meg, jednak nikt nie udzielił jej odpowiedzi.
- Idziemy – warknęła w końcu Jess i się wycofała zostawiając mnie samą z Sereną.
- Wstawaj – powiedziałam do blondynki, a tak zrobiła to co zażądałam.
- Dziękuje – szepnęła cicho, spuszczając wzrok na dłonie. Ja tylko wzruszyłam ramionami i ruszyłam swoją stronę. – Mogę… mogę iść z tobą? – po chwili usłyszałam cienki, drżący głos za sobą.
- Jak chcesz – mruknęłam, a blondynka ruszyła za mną tak zaczęła się nasz przyjaźń…
Teraz jeszcze raz spojrzałam, na małą dziewczynkę przy stoliczku z długimi warkoczami spleconymi nie równo. Chociaż była dużo młodsza od Sereny gdy się poznałyśmy, nogi same skłoniły mnie abym poszła w tamtą stronę. Harry z opóźnieniem ruszył za mną.
- Cześć – przywitałam się uśmiechając się do niej – Jestem Rose, a ta owca za mną to Harry.
- Eve – powiedziała nieśmiało.
- Czemu ciągle musisz nazywać mnie owcą co? – warknął Hazza nie kryjąc niezadowolenia. Ja spokojnie kucnęłam obok Eve i uśmiechnęłam się.
- To przez twoje włosy – odpowiedziałam.
- Są jak u owieczki – powiedziała dziewczynka, nie odrywając od niego wzroku.
- Widzisz nie tylko ja to zauważyłam – zadowolona przybiłam piątkę z małą blondynką.
- Co tam robisz? – zainteresowałam się patrząc na porozrzucane kartki obok dziewczynki.
- Rysuje – odpowiedziała mi pokazując pomazaną kartkę.
- Mogę ja też? – zapytałam siadając na krześle obok, a dziewczynka dała mi czystą kartkę. – Daj też owcy – poleciłam jej gdy Harry usiadł naprzeciw mnie.
- Co będziemy rysować? – zapytał tym razem Hazza.
- Nila – oznajmiła dziewczynka stawiając przed nami białego królika, który cały czas był na jej kolanach.
- Później wybierzemy najładniejszy rysunek – zaproponowałam, a dziewczyna ochoczo mi potaknęła. Ja sama zajęłam się swoją pracą, rysując każdy element po kolei. Gdy byłam gdzieś w połowie pracy, Harry nagle wykrzyknął – Skończyłem!
- Ja też – dołączyła do niego znaczniej ciszej Eve, lekko się skrzywiłam i dorysowałam na szybko uszy i łapki mojemu rysunkowi.
- Rose, koniec czasu – popędzała mnie owca, ja tylko pokazałam mu język i gdy byłam pewna, że i moja praca jest gotowa dołączyłam ją do pozostałych.
- Myślę, że moja jest najlepsza – stwierdził Harry patrząc na wszystkie trzy, a ja prychnęłam z niedowierzaniem.
- Przecież to nawet nie przypomina królika.
- Bo, źle na to patrzysz, musisz przymknąć jedno oko …
- A najlepiej obydwa – wcisnęłam w jego wypowiedź swoje trzy grosze, a on od razu zmroził mnie wzrokiem.
- Nie potrafisz dostrzec we mnie, mojej duszy artysty – odezwał się po chwili.
- Bo ty nie masz jej – poprawiłam go, uśmiechając się do niego wrednie – Moim zdanie najładniejsza praca jest Eve – powiedziałam zanim Harry zdążył się odezwać.
- To też nie przypomina królika i jakoś nie masz z tym problemu – wyraził swoje niezadowolenie chłopak.
- Ale to dziecko – powiedziałam słodko, aby uspokoić dziewczynkę, która lekko wyglądała na zdezorientowaną, patrząc to na mnie to na Hazze z otwartą buzią.
- Nie rozumiem, czemu zawsze bazgroły dzieci uważa się za ładne, skoro takie nie są.
- To czemu ty uważasz swoją pracę za ładą skoro taka nie jest? – zapytałam go mówiąc coraz głośniej.
- Ona nie wiele różni się od pracy Eve, więc tak naprawdę uważasz, że od niej też jest brzydka – warknął waląc lekko w stół pokazując rysunki.
- Nie raczej uważam, że twoje zdolności intelektualne są na poziomie pięcioletniego dziecka! – powiedziałam to głośniej niż zamierzałam i wokół nas nastała niezręczna cisza. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że wszyscy wokół nam się przyglądają. Opiekunka, która nas przyprowadziła tu roześmiała się sztucznie chcąc rozładować nieco, napiętą atmosferę.
- Potrzebuję dwóch ochotników do pomocy – oznajmiła rozglądając się po sali.
- Rose i Harry chętnie pomogą – odezwał się Liam patrząc na nas znacząco. Ja wysiliłam się na sztuczny uśmiech i wstałam. Nie odwróciłam się jednak wiedziałam, że i Harry ruszył w stronę Liam i opiekunki.
- Zachowujcie się – syknął do nas ciemny blondyn gdy przechodziliśmy obok, ja posłałam mu tylko w odpowiedzi niewinne spojrzenie.
- Julie! – zawołała jedna z opiekunek i podeszła do nas jedna z dziewczyn z aparatem na szyi. Miała może około 18 lat i krótko obcięte rude włosy. – To nasza wolontariuszka, pokarze wam co i jak – dodała kobieta, a my ruszyliśmy za dziewczyną.
- Jesteście ładną parą – odezwała się po chwili gdy szliśmy pustym korytarzem do innej sali.
- No jak widać pierwsze wrażenie nie za bardzo się udało – odpowiedziałam widząc, że Harry nie kwapi się do rozmowy.
- Związek bez kłótni nie istnieje. Poza tym sam Harry kiedyś przyznał, że lubi dziewczyny sarkastyczne i bezczelne. – gdy to powiedziała spojrzałam zdziwiona na owce unosząc brwi do góry – Oczywiście bez urazy, tak tylko czytałam… – sprostowała szybko dziewczyna bojąc się, że mnie obraziła.
- Och nie musisz mnie przepraszać – odpowiedziałam i specjalnie przykleiłam się do ramienia chłopaka, widząc jego grymas na twarzy. – Te cechy to bezwarunkowo ja i to dzięki nim Harry mnie kocha – mówiłam tuląc się do niego i próbując zdławić w sobie wybuch śmiechu.
- Oczywiście, że cię kocham ty moja sarkastyczna i złośliwa … krówko – mówił to takim głosem, że bezwarunkowo chciał inaczej skończyć to zdanie. Spojrzałam a niego w górę, a on na mnie, z jego wzroku mogłam wyczytać tylko jedno „zabiję cię Rose kiedyś”. Nagle jednak błysną flesz i oboje spojrzeliśmy na Julie, która się zarumieniła.
- Przepraszam, ale tak ładnie wyglądaliście, że … - zaczęła niepewnie.
- Och nie ma sprawy – przerwał jej Harry, kładąc rękę na moim biodrze – to idziemy dalej ? – zapytał gdyż dalej staliśmy na środku korytarza, dziewczyna uśmiechnęła się zakłopotana i ruszyliśmy. Poczułam, że dłoń owcy zniża się coraz bliżej do mojego tyłka.
- Jeśli przesuniesz tą rękę jeszcze chociaż o dwa centymetry to obiecuję ci, że osobiście cię wykastruję – mówiłam szeptem tak, aby Julie nie słyszała i spojrzałam na niego groźnie. Chłopak za to przewrócił oczami, uśmiechając się głupio, ale cofnął swoją dłoń.
- Tutaj jest skrzydło dla dzieci, które potrzebują więcej opieki. – wyjaśniła rudowłosa gdy skręciliśmy w prawo – Teraz jest pora kamienia więc będziecie mogli pomóc, jeśli wam to nie będzie przeszkadzało zrobię wam wtedy parę zdjęć.
- Gwen mamy dzisiaj pomocników – odezwała się Julie do pielęgniarki, która akurat wiozła wózek z jedzeniem.
- Świetnie chodźcie za mną – uśmiechnęła się do nas. Weszliśmy do innego pokoju, gdzie siedziało więcej osób z dziećmi, lecz te dzieci były niepełnosprawne. Usiedliśmy przy jednym ze stolików jak kazała nam Julie. Po chwili podeszła do mnie kobieta z wózkiem na którym siedział spokojnie jakiś chłopczyk. Posadziła go na moich kolanach i wyjaśniła Harremu jak go powinien karmić. Rudowłosa zrobiła nam parę zdjęć i gdzieś zniknęła. Owca dalej karmiła chłopca, a ja zaczęłam patrzeć na to lekko zaniepokojona.
- Nie uważasz, że on zrobił się zielony? – zapytałam patrząc jak coraz więcej jedzenia chłopczyk wypluwa.
- Najwyżej na ciebie zwymiotuje – odpowiedział mi i zaczął się głośno śmiać, a ja spojrzałam na niego spod byka. Nagle dziecko na moich kolanach zaczęło zwracać to co Harry w niego wcisnął i wszystko spłynęło po jego ubranku prosto na moje nogi.
- Weź te dziecko ode mnie – jęknęłam nie wiedząc co powinnam zrobić.
- Eee… no nie koniecznie… - zastygł w połowie z łyżką w locie – Wiesz co? Chyba sam się zaraz zwymiotuje – odpowiedział poczym wstał z krzesła kierując się do drzwi.
- Harry do cholery! – warknęłam, ale jego już nie było – Zabije go – szepnęłam już do siebie. Zaczęłam się rozglądać próbując pochwycić wzrokiem kogoś kto mógł mi pomóc.
- Widzę małe kłopoty – odezwała się pielęgniarka za mną która nas tu przyprowadziła.
- Tak mogłabyś mi pomóc – jęknęłam chcąc jakoś wstać.
- Jasne – odpowiedziała mi Gwen, wzięła chłopca mówiąc do niego, że trzeba się przebrać. Później i spojrzała na mnie. Moje spodnie to teraz jedna wielka plama zupy pomidorowej.
- Idź do łazienki jest na końcu korytarza – poinstruowała mnie pielęgniarka i zajęła się chłopczykiem. Pomaszerowałam tam jak mi kazała, gdzie próbowałam jakoś papierowymi ręcznikami i wodą zminimalizować szkody. Usłyszałam jak drzwi się otwierają i była niemal pewna, że to Harry i nawrzeszczeć na niego tak głośno, że wszyscy nas by słyszeli, ale gdy zobaczyłam osobę stojącą w drzwiach, zamarłam.
- Witaj Rosemarie – przywitała mnie z uśmiechem twarz z moich najgorszych koszmarów. Cały moje ciało zdrętwiało nie mogłam uwierzyć, że spotkałam go właśnie tutaj. Zamrugałam parę razy upewnić się czy dobrze widzę, ale mimo, że trochę zgrubną, a jego włosy zaczęły siwieć to nadal był on.
- Nie udawaj takiej zdziwionej, powinnaś się mnie tu spodziewać sporo przyszłaś do mojego domu dziecka – powiedział znowu wykrzywiając swoją krzywą mordę w uśmiechu.
- Ty jesteś dyrektorem – powiedziałam cichym głosem, ale zaraz odchrząknęłam nie chcąc mu pokazać żadnej słabości.
- Tak, chciałem cię po prostu uprzedzić, żebyś żadnych scen przy dziennikarzach nie zrobiłaś i żadnej nie zrobisz rozumiesz! – podniósł swój głos, aby mnie przestraszyć, ale ja nie mogłam pozwolić na to co kiedyś ze mną robił, musiałam stawić mu czoła.
- Nie jestem już tą samą osobą co kiedyś – przemówiłam w końcu, a mój głos stał się twardy – Nie będziesz mnie zastraszać! Nie skrzywdzisz więcej mnie, ani Sereny! Nie pozwolę ci na to!
- To ciekawe ile twój chłopaczek wie o twojej przeszłości co? – znowu uśmiechnął się wrednie.
- Gówno ci do tego! Spłaciłam swój dług! Nie masz prawa mnie szantażować! – krzyczałam, czują coraz bardziej rosnącą we mnie złość. 
- Po co te krzyki? Przecież oboje chcemy żeby to co się zdarzyło w przeszłości tam pozostało, prawda? – zapytał spokojnie podchodząc bliżej mnie.
- Nie podchodź do mnie bo nie ręczę za siebie! – warknęłam, a on podniósł ręce do góry.
- Spokojnie, nie mam złych zamiarów. – po tych słowach zaśmiałam się sarkastycznie.
- Ty myślisz, że znowu się dam na to nabrać?
- Wiem, że mi nie ufasz ale … - po tych słowach wyśmiałam go.
- To jest jeszcze jakieś ale? Jesteś tylko kłamliwym, starym pojebańcem i tu nie ma żadnego ale! – wykrzyczałam chcąc dać upust moim emocjom.
- Zamknij się, bo jeszcze ktoś cię usłyszy – syknął – Wyzywać mnie możesz jak chcesz, ale tego co się stało nie zmienisz, więc zachowuj się – upomniał mnie i zwrócił się ku drzwiom – Do zobaczenia – rzucił jeszcze i zostawił mnie samą.
- Kurwa mać! – wrzasnęłam waląc pięścią w drzwi ubikacji. Byłam wściekła, bo on miał rację. Nie mogłam zdradzić, że go znam i tym bardziej powiedzieć Serenie, że go widziałam. Muszę zrobić to co robiłam do tej pory, zachować to dla siebie i ukryć głęboko tak jak i moją przeszłość…

Nastał późny wieczór idealna pora, aby zacząć to co planowałam. Mimo niezbyt miłego dnia nie mogła odpuścić, tym bardziej napędzało mnie to aby z tą jak najszybciej wyjechać. Serena poszła do łazienki co dawał  mi pewien czas na poszukiwania. Czego? Kropli do oczu. Musiałam się rozpłakać, a bez bodźca z wewnątrz nie da rady. Wiedziałam, że blondynka takowe posiada tylko musiałam je znaleźć. Nie chciała grzebać specjalnie w jej rzeczach, ale gdyby ją o nie poprosiłam, to wywołałoby lawinę pytań. Tak więc zaczęłam od przeszukania szafki nocnej, ale nic nie znalazłam. Zwróciłam się do jej torby, ale ona okazała się pusta. Przeklęłam pod nosem, i skierowałam się szafy gdzie blondynka trzymała ubrania. W szufladzie znalazłam małą granatową kosmetyczką, ale dobrze wiedziałam, że dziewczyna trzymała tam co innego. Mój cel.
- Co robisz? – usłyszałam pytanie Sereny i zamarłam.
- Ehm… szukałam… - popatrzyłam do kosmetyczki, a później na nią – tamponów, no wiesz zapomniałam wziąć, a teraz do sklepu to nie za bardzo, bo ciemno… a chłopców przecież nie wyślę – zaśmiałam się nerwowo, chcąc usunąć ode mnie wszelkie podejrzenia.  
- Bierz – wzruszyła ramionami i ruszyła do łóżka. Szybko zgarnęłam krople i wcisnęłam je do kieszeni bluzy. Wzięłam też tampony, aby moja przykrywka się nie wydała i ruszyłam do łazienki. W błyskawicznym tempie wzięłam prysznic, przebrałam się w pidżamę składającą się z białej bokserki i luźnych spodni w kratę. Wyszłam to blondynka spała już w łóżku, ucieszyłam się, że przynajmniej kolejnej wymówki nie musiałam wymyślać. Wyszłam na mały korytarz. Odchyliłam głowę do tyłu i nalałam do oczu kropli, przez które od razu zapiekły gałki oczne. Po chwili łzy zaczęły płynąć mi po policzkach, a ja ruszyłam do pokoju Tomlinsona. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam, że siedzi przed laptopem. Po chwili podniósł oczy i spojrzał na mnie.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony, odkładając komputer na bok.
- Louis musisz mi pomóc – powiedziałam słabym głosem – Nie prosiłabym cię o to, ale tylko tobie mogę o tym powiedzieć … - tutaj przerwałam specjalnie usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłoniach.
- Rose, wiesz że możesz na mnie liczyć – położył mi swoją dłoń na plecach głaszcząc mnie.
- Dziękuje – powiedziałam dźwigając się i wycierając łzy z policzków.
- Och nie ma sprawy. – powiedział i przytulił mnie mocno do siebie. W tej chwili coś ukuło mnie w serce i pytanie zaczęło się echem odbijać po mojej głowie „czy dobrze robię, go wykorzystując?”
- Powiedz mi teraz jak mogę ci pomóc… - odezwał się brunet, przerywając moje wahanie tym samym zdusił je w zarodku… Prawda była taka, żeby zemsta była słodka trzeba wyłączyć wszystkie swoje uczucia, tak też więc zrobiłam…


______________________________________________________ 
W tym rozdziale zaczęłam trochę przybliżać przeszłość wam Rose... trochę tajemniczo ale nie chcę zdradzić wam wszystkiego od razu ;P 
Dziękuję wszystkim tym dziewczynom, które pod ostatnim moim postem życzyły mi powrotu do zdrowia, aż ciepło na sercu mi się zrobiła gdy to widziałam
 Tak czy inaczej i do mnie zawitał niebłagalny koniec ferii, więc rozdziały chyba wrócą do tego, że będą co dwa tygodnie. 
A już bym zapomniała dziękuje wam za wszystkie nominacje do The Versatile Blogger, ale nie będę brała w tym udziału z powodu braku czasu, ale i tak dziękuje że wzięliście mnie pod uwagę w nominacjach. xD 

PS: Przepraszam z góry za błędy! 
Katy_BooBear