Obserwatorzy

Ile was tu było :P

Translate

wtorek, 26 marca 2013

Chapter 15



Moje ciało przechodziły nieprzerwanie dreszcze spowodowane wyziębieniem. Zaczęłam szczękać zębami, a moje palce były czerwone do granic możliwości. Ale mimo to wszystko, nie miałam zamiaru wstać, chciałam tylko aby te obrazy zniknęły z mojej głowy, żeby w końcu nastała cisza. Zwinęłam się w kłębek i spojrzałam w górę na otaczające mnie gałęzie drzew, przez które pięknie wirowały między nimi…
-Biegnij i pod żadnym pozorem nie waż się zatrzymywać, ja sobie poradzę słyszysz? – mówiłam szeptem do blondynki, która z przerażenia nie chciała się ruszyć – Biegnij ja ich odciągnę – dodałam jeszcze mocno przytulając do siebie dziewczynę, po czym popchnęłam ją w głąb lasu.
Sama spojrzałam tam gdzie dochodziły dźwięki ludzi, którzy nas szukali. Zerknęłam za siebie na Serene, która niepewnie obijając się o drzewa gnała do przodu. Podniosłam się z ziemi i ruszyłam skradając się ku światłom latarek. Przełknęłam głośno ślinę, kiedy doszłam już wytaczająco blisko puściłam się biegiem w przeciwną stronę niż Serena, aby odciągnąć ich uwagę od blondynki i skupić ją na mnie.
- Tam! –usłyszałam krzyk któregoś z nich i pogoń za mną. Biegłam ile sił miałam w nogach, niemal wypluwając już płuca. Jednak ograniczona widoczność i nie równe podłoże nie pomagało w zgubieniu mojego „ogona”. W pewnej chwili stało się to czego najbardziej się obawiałam potknęłam się i runęłam na ziemię raniąc swoje kolana i dłonie.
- Szybciej, bo nam ucieknie! – wrzaski były coraz bliżej, mimo silnego bólu podniosłam się. Niestety moja noga stanowczo zaprotestowała uginając się. Cicho jęknęłam z bólu. Teraz ucieczka nie wchodziła w grę. Musiałam się ukryć, a wiele czasu nie miałam. Potruchtałam na tyle szybko ile mogłam i schowałam się w jakiś krzakach, które jak na złość miały ostre gałęzie i kolce. Zdusiłam sobie jęk bólu i pchałam się dalej raniąc swoje gołe nogi. Przycupnęłam, próbując ukryć się w mroku gałęzi.
- Gdzie ona jest? – warknął wysoki brunet świecą latarką wszędzie na około.
- A ja mam wiedzieć? Ty ją widziałeś! – łypną na niego jego kolega.
- Cicho! – zażądał i szef, a zarazem mój prześladowca Dan Badners – Wsłuchajcie musi gdzieś tu być… - po jego słowach nastała głucha cisza więc nawet mój oddech wydawał mi się zbyt głośny. Zastygłam w bezruchu, obserwując otoczenie. Usłyszałam szelest po prawej stronie krzaków i czubek blond włosów.
- Niech to szlak! – jęknęłam wściekła, ona miała uciec, a nie podążać za nami. Musiałam coś zrobić zanim ją zauważą. Tym samym wydać na siebie swój wyrok. Podniosłam się krzaków i zaczęłam truchtać, moja noga na nic innego nie pozwalała.
- Tam jest! – krzyknął Badners, a dwóch jego osiłków rzuciło się w moją stronę. Wiedziałam, że nie mam szans nie walczyłam więc tylko pozwoliłam, aby zaprowadzili mnie przed Dana. Spojrzałam w jego bezduszne oczy hardo, nie dając po sobie poznać strachu.
- I po co było uciekać? – zapytał głaszcząc mnie po policzku, ale ja tylko splunęłam mu w twarz.
- Chyba zapomniałaś mała suko, że wiem coś o tobie i w każdej chwili mogę posłać cię do wiezienia – warknął uderzając mnie z liścia w mój policzek, tak że poczułam na swoim języku gorzką krew.
- Wole, zgnić w więzieniu niż dla ciebie pracować! – syknęłam głosem pełnym nienawiści.
- Jak wolisz, a teraz mów gdzie blondyna!  - zażądał wściekle ściskając boleśnie mój podbródek, aby patrzyła na jego krzywą gębę.
- Uciekła – uśmiechnęłam się do niego promienie.
- Blondi wychodź, mamy twoją przyjaciółeczkę! – krzyknął głośno obracając się wokół siebie. Zaczęłam się modlić, aby Serena miała choć cień rozumu i została w cieniu niezauważona…
- Co robimy? – zapytał jeden z jego podwładnych, gdy odpowiedziała mu cisza na co odetchnęłam z ulgą.
- Bierz ją do samochodu – rozkazał wskazując na mnie.
- A co z tą drugą?
- Ona i tak jest bezużyteczna – odpowiedział i ruszył w drogę powrotną – A i zajmij się tą – dodał jeszcze i oddalił się.
- No to mała wycieczka – uśmiechnął się do mnie wrednie i zamachnął się ręką prosto w moją twarz , przez co przed oczami pojawiły mi się mroczki, a następnie ciemne niebo otoczone gałęziami lasu, aby po chwili wszystko mogła pochłonąć ciemność…
Moje powieki stawały się coraz cięższe, obraz ciągle powracały do mnie. Teraz po prostu czekałam na ten błogi spokój. Żałosne jednak było to, że całe życie walczyłam, a teraz nie miałam siły się podnieść. Ale może to był kres moich wytrzymałości, to miał być mój nędzny koniec?
- Rose! – usłyszałam krzyk odbijający się echem wokół mnie. Chciałam się odezwać, że jestem tutaj ale z mojego gardła wydobył się tylko nędzny szept. Spróbowałam odchrząknąć, ale to tylko przyniosło ból. Po raz pierwszy gdy odezwał się w głębi mnie głos „odpuść” zapragnęłam go posłuchać. Jednak gdybym to zrobiła pokazałabym wszystkim tym, że jestem słaba, że mnie pokonali, a ja jestem tylko nic nie wartym pionkiem w ich grze… Jednak kiedy chciałam się ruszyć moje ciało, nie chciało mnie słuchać.
- Rose! – usłyszałam tym razem wyraźniejszy głos. Który dawał mi siłę, zaczepienie rzeczywistości. Jęknęłam cicho i wyprostowałam nogi, choć czułam się jakbym miała jakieś ciężkie kłody zamiast nich. Z pomocą drzewa wstałam i objęłam się ramionami. Nie czułam nawet palców u swoich stóp, ale zrobiłam krok to przodu, a później drugi.
- Nie poddam się – wyszeptałam zawzięcie z mojego obolałego gardła. Mroczki błądziły w kątach moich oczu, ale szłam przez śnieg dzielnie dalej.
- Rose! – znowu usłyszałam nawoływanie i na tym się skupiłam. Szłam omijając drzewa podpierając się na nich. Światło latarki przebiło się w końcu przez ciemność.
-Idź – nakazałam sobie zaciskając szczęki, które ciągle zgrzytały z zimna. Przestałam widzieć wyraźnie, kolory zamazywały się wokół mnie.
- Rose?! – usłyszałam przerażony głos Louisa i mimowolnie uśmiechnęłam się. Po czym upadłam z wycieczenia na kolana. – Jezus Maria ty do końca oszalałaś? – zapytał podbiegając do mnie.
- Na-na-na to wygląda – wyjąkałam nie panując nad tym. Chłopak zdjął z siebie kurtkę i zarzucił mi ją na ramiona szczelnie zamykając ją. Brunet podniósł mnie ziemi i szybko ruszył po swoich śladach z powrotem.
- Nie obrazisz się chyba jak się zdrzemnę – wyszeptałam patrząc na niebo, które tak pięknie mieniło się nad mną.
- Rose, nawet nie próbuj tego robić słyszysz! – krzyknął, a ja mimowolnie zamrugałam, próbując odgonić od siebie czerń. – Rose mów do mnie opowiedz mi coś, cokolwiek tylko nie zasypiaj!
- Wiesz co ja jakoś nie potrafię zebrać myśli. – mruknęłam oschle, starając się nie jąkać.
- Rose, choć raz mogłabyś być mniej sarkastyczna – jęknął chłopak. Postanowiłam się skupić na czymś mniej usypiającym niż gwiazdy i przeniosłam swój wzrok na twarzy chłopaka. Jego grzywka ciągle wpadała na niebieskie oczy, świecące determinacją. Ciemne włosy przyozdobiły białe płatki oznaczając się znacznie od naturalnej barwy. Policzki uroczo zabarwiły się na różowo pod wpływem mrozu. Oddychał równo przez nos, szybko stawiając kroki ze mną na rękach.
- Czy-czy coś ci się we mnie podoba? – palnęłam pierwsze pytanie, które przyszło mi na myśl. Patrzyłam z zafascynowaniem jak marszczy czoło i gubi się w swoim marszu. 
- Skąd te pytanie? – zapytał zmieszany.
- Kazałeś mi mówić – burknęłam obojętnie i znowu powróciłam na patrzenie w gwiazdy, które zdawały mi się oddalać coraz bardziej i bardziej…
- Rose! – krzyknął Lou, powstrzymując przed zaśnięciem. – Podobają mi się twoje włosy – dodał szybko – A teraz ty mów! – rozkazał.
- Dlaczego, akurat one? – zapytałam patrząc, jak się denerwuje i zaciska wargi w cienką linię.
- Rose… - jęknął błagalnie.
- Ciekawe odpowiedzi zachęcają do nie zasypiania – wyjaśniłam poważnie.
- Są… ładne – skończył niepewnie, a gdyby nie to, że ledwo byłam wstanie ruszyć, turlałam bym się ze śmiechu po ziemi. 
- Daleko jeszcze? – zapytałam czując pogłębiające się zmęczenie.
- Już las zaczyna się przerzedzać, więc nie – poinformował mnie spokojnie.
Weszliśmy w końcu na drogę, którą przecięliśmy szybkim krokiem. W hotelu skierowaliśmy od razu do mojego pokoju, żeby nie budzić Harrego. Chłopak posadził mnie na łóżku, lekko spanikowany.
- Wezwać lekarza? – zapytał chodząc w tę i z powrotem.
- Nie trzeba – mruknęłam cicho kładąc się na łóżku.
- To może gorąca kąpiel? – zapytał patrząc na mnie bezradnie.
- Mam dostać szoku termicznego? – zapytałam patrząc się w sufit.
- No ale rozebrać muszę cię na pewno – zauważył, a ja wybuchłam śmiechem na tyle ile pozwalał mój stan.
- Zastanowiłeś się jak to brzmi? – zapytałam widząc jego krzywą minę.
- Zboczeniec – uśmiechnął się do mnie i zaczął zdejmować mokre od śniegu ubrania. Ściągnął moje kapcie i skarpetki. A dalej zaczęły się jego opory.
- Mogę? – zapytał niepewnie ciągnąc rąbek mojego swetra.
- Cała twoja – uśmiechnęłam się do niego śpiąco.
- To też dziwnie zabrzmiało – zauważył pozbawiając mnie swetra, przez co zostałam w samym staniku.
- Zboczeniec – odpłaciłam mu.
- Może spodnie sama zdejmiesz? – zapytał lekko czerwieniąc się.
- Louis zachowujesz się jakbyś w życiu spodni dziewczynie nie ściągał – znowu się zaśmiałam walcząc ze nadchodzącym snem. – Tylko majtek mi też nie zdejmuj – ostrzegłam go gdy majstrował przy guziku.
- Bardzo śmieszne Rose – mruknął, ale widziałam jak próbował walczyć z uśmiechem. Brunet podał mi jakąś pidżamę z walizki oraz ciepłe skarpety i przykrył mnie ciepłą kołdrą. – Zostanę tu z tobą na wszelki wypadek – poinformował mnie siadając na fotelu.
- Daj spokój, chodź do łóżka przyda mi się grzejnik – zaproponowałam klepiąc miejsce obok siebie – Widzę, że jesteś zmęczony chodź.
Louis przewrócił oczami, ale grzecznie położył się obok mnie. Zbliżyłam się do niego i położyłam swoje zimne dłonie pod jego koszulką, tak aż się wzdrygnął.
- Mówiłam, że przyda się grzejnik? – uśmiechnęłam się, a chłopak przyciągnął mnie bliżej siebie owijając swoim zapachem.

Strzał, krew, huk i oczy bez życia. Znowu byłam w pokoju z ojcem. kałuża krwi po postrzale zaczęła się nienaturalnie powiększać, jak fala ale gnąca tylko prosto na mnie, mająca za zadanie pochłonąć mnie w całości. Chciałam uciec, ale nie miałam dokąd. Podbiegłam do okna i wyskoczyłam licząc na ratunek, ale za nim była tylko bezdenna nicość połączona z moim głośnym krzykiem bojącym się tak bardzo upadku…
- Rose! – ktoś ścisnął mocno moje ramię. Otworzyłam oczy głośno oddychając i rozejrzałam się dookoła. Byłam w pokoju hotelowym, a Louis obok mnie przyglądając się z troską. Nie wiele myśląc przytuliłam się do niego mocno, potrzebując tej bezpiecznej ochrony jego ramion wokół mnie. Zamknęłam oczy, ale znowu pojawił się w ciemnościach mój sen. Bariera za którą trzymałam te wspomnienie pękła, więc musiałam zbudować ją od początku, aby do końca nie oszaleć. Łza bezwładnie spłynęła po moim policzku, Louis odsuną mnie od siebie i spojrzał w oczy.
- Co się dzieje? – zapytał głaszcząc mój policzek.
- Pomóż mi zapomnieć – poprosiłam wycierając słoną ciecz palcem.
- Jak? – zapytał, przejechałam językiem zwilżając moje usta i przez tą krótką chwilę rozważając za i przeciw. Jednak nie widząc innej alternatywy zetknęłam swoje wargi z chłopakiem, a on lekko oszołomiony nie zareagował.
- Ty i ja teraz, bez zobowiązań – wyszeptałam przygryzając płatek jego ucha i nie czekając na protesty zdjęłam bluzkę przez głowę.
- Czekaj co? – zapytał oszołomiony. Zamiast odpowiedzi uśmiechnęłam się do niego promienie zsuwając delikatnie ramiączko ze stanika. Brunet otworzył i zamknął buzię, a ja kontynuowałam to co zaczęłam, byle tylko nie myśleć. Wstałam zsuwając z siebie drugie ramiączko, jednocześnie otwierając szufladę szukając prezerwatyw, które ładnie ułożyłam, na wierzchu szafeczki.
- Ja nie jestem pewien czy to dobry pomysł… - wydusił w końcu z siebie.
- Ciii… - uciszyłam go kładąc palec na jego wargach. Wiedziałam, że każdy facet jest taki sam, wzrokowiec dla którego liczy się to co widzi. Dlatego też zaczęłam zsuwać z siebie swoje spodenki z satysfakcją patrząc jak chłopak pożera wszystkie moje ruchy.
- Rose nie rób tego, bo wiesz że ja później się nie opanuję – jęknął odwracając ode mnie wzrok.
- Na to liczę – wyszeptałam delikatnie dmuchając w jego uszko. Brunet odwrócił się w moją stronę mierząc mnie od stóp od głów.
- Niech cię szlak Rose – mruknął po czym złączył swoje wargi z moimi. Uśmiechnęłam się czując, jak przejmuje kontrolę przygniatając mnie do pościeli swoim ciałem. Wpuściłam jego język do moich ust, rozkoszując się jego tańcem. Swoimi dłońmi zabłądziłam pod jego koszulkę sprawnie ją ściągając, aby wyrównać poziom między nami. Zaczęłam sunąć delikatnie opuszkami palców po jego skórze, zaczynając przy policzku a kończąc na granicy jego spodni. Chłopak oderwał się od moich ust, aby nabrać powietrza. Nie marnując jednak czasu przesunął się na moją szyję przygryzając lekko jej skórę. Widząc już wybrzuszenie w jego spodniach przesunęłam nogę tak aby mogłam się o nie delikatnie ocierać na co Louis zareagował głośnym mruknięciem do mojego ucha, a moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Brunet wsunął palce w moje włosy rozsypując je na poduszce znowu złączając swoje wargi z moimi. Przeturlałam się, chcąc przejąć inicjatywę i być na górze. Rozochocona oderwałam się od jego ust i sunąc powoli dłońmi dorwałam się do rozporka spodni, ściągając je powoli ukazując jego bokserki i nogi, a następnie dotykając każdego skrawka jego nowego ukazanego ciała.
- Lubisz być na górze – stwierdził Lou widząc jak kombinuję przy jego bokserkach.
- Kto nie lubi? – zapytałam unosząc brew ku górze. Jednak zanim mogłam zrobić to co planowałam, chłopak znowu przeturlał się zostawiając mnie pod sobą.
- Ale dzisiaj moja kolej – uśmiechnął się zadziornie nurkując dłonią pod moimi skąpymi majtkami, a jednocześnie drugą dłonią pozbył się stanika, jak widać sekret jego odpinania znając do perfekcji. Czarny stanik odrzucił na bok, a delikatnie palcem przejechał po moim nagim już stwardniałym sutku.  Louis złączył w namiętnym pocałunku nasze usta, pokazując jak bardzo pożądanie przejęło nad nim kontrolę. Między czasie pozbył się reszty, mojej skromnej garderoby i zaczął zniżać się coraz niżej. Westchnęłam, czując jego zwinny język przy moich piersiach, a później coraz niżej przez brzuch, aż do mojego wzgórka. Chłopak uśmiechnął się do mnie łobuzersko i rozwarł moje nogi delikatnie łaskocząc mnie po wewnętrznej stronie ud.
- Lubię poszukiwania – uśmiechnął się zadziornie i palcem wszedł do mojej kobiecości. Już po chwili domyśliłam się o jakie poszukiwania chodziło, gdy brunet bez problemu natrafił na mój punkt G. Wydobyłam z siebie głośny jęk rozkoszy gdy zaczął go drażnić, jednak na tym nie chciał poprzestać Louis, językiem jednocześnie zaczął pieścić mój dzwoneczek. Oddech przeszedł mi do nienaturalnego tempa, przez rosnące ciśnienie w dole mojego brzucha. Zacisnęłam swoje dłonie mocno na prześcieradle czując jak jestem bliska szczytu, który wypełnił mnie razem z moim głośnym jękiem rozkoszy.
- Zmęczona? – zapytał unosząc brew ku górze z kpiącym uśmieszkiem.
- Nigdy – odpowiedziałam lekko zdyszana i popchnęłam chłopaka na plecy, ściągając z niego bokserki, pod którymi ukrywał się już gotowy do działania przyjaciel. Chwyciłam leżącą na stoliczku prezerwatywę i rozerwałam sprawnym ruchem posługując się zębami opakowanie. Wyręczając chłopaka założyłam kondoma i spuściłam się prosto na gotowego do pracy kolegę, który wypełnił mnie całą idealnie, że jednocześnie westchnęliśmy z przyjemności. Wynurzyłam się i zanurzyłam bardzo powoli rozkoszując się wielkością męskości Lou. Oparłam dłonie na piersi chłopaka, a on na moich pośladkach aby pomóc mi się poruszać. Coraz szybsze tempo przyspieszało nasze oddechy i odgłosy rozkoszy która zbliżała się coraz bliżej. Wbiłam paznokcie w skórę Louisa zostawiając po sobie widoczne półksiężyce.
- Louis… - jęknęłam na wznak, że jestem już blisko. Chłopak nachylił się zamykając moje usta w pocałunku od którego musiałam się oderwać, kiedy rozkosz wybuchła drugi raz dzisiaj, ale tym razem ogarniając całe moje ciało, aż po same czubki palców. Chłopak doszedł we mnie w trakcie mojego orgazmu przez które przechodziły mnie przyjemne dreszcze po całym ciele. Opadłam zmęczona na pierś Louisa odgarniając jego mokre od potu włosy z twarzy.
- Nie wiedziałem, że taka dobra jesteś – uśmiechnął się do mnie pokazując swoje ząbki.
- Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz – mruknęłam składając ostatni namiętny pocałunek na już nabrzmiałych od nich ustach. Przygryzłam delikatnie jego dolną wargę i oderwałam się szybko z turlając się z łóżka.
- A ty dokąd? – zapytał
- Pod prysznic – odpowiedziałam wyciągając rzeczy z walizki.
- Dołączyć? – poruszył zabawnie brwiami już gotowy do kolejnej rundy. Wiedziałam, że jednak muszę go uspokoić, bo za bardzo się nakręcił.
- Louis wiesz na jakich to było zasadach, bez zobowiązań, jednorazowo, nie wyobrażaj sobie więcej – wyjaśniłam krótko i weszłam do łazienki zamykając za sobą drzwi, nie czekając na jakąkolwiek reakcję.  






__________________________________________________ 
Przepraszam znowu za opóźnienie! Rozdział po prostu nie chciał się mi skończyć ;P 
Jak wrażenia? Długo się zastanawiałam nad sceną i czy nie powinnam jej uciąć, ale zdecydowałam, że jak na poprzednim blogu wiele osób wyrażało ochotę na gorące fragmenty to czemu i tu nie napisać? Mam nadzieję, że jakoś wyszła ;P 
Nie wiem co tu wam jeszcze pisać LICZĘ NA WASZE KOMENTARZE nie zawiedźcie mnie ;D 
 Katy_BooBear