Obserwatorzy

Ile was tu było :P

Translate

sobota, 13 kwietnia 2013

Chapter 16



Wyszłam z pokoju zamykając za sobą drzwi i poszłam hotelowym korytarzem do restauracji na śniadanie. Na dole uśmiechnęłam się do przystojnego barmana, który podał mi moje naleśniki na swój koszt, poinformował mnie również o jakiejś awarii, przez co telefony w pokojach nie działają. Wzięłam talerz i już miałam usiąść sama gdy zobaczyłam, Harrego i Louisa siedzących przy stoliku. Z przybranym uśmiechem na ustach podążyłam w ich stronę.
- Hej miśki! – zawołałam dosiadając się do mnie, a oni nagle umilkli obrzucając mnie wrogim spojrzeniem. – No uśmiechnijcie się jesteśmy w kanadzie, śnieg, stoki, wszystko co można sobie wymarzyć – mówiłam entuzjastycznie, a oni patrzyli na mnie bez reakcji.
- No nie mówicie, że focha macie – spojrzałam na nich podejrzliwie, po czym jak żaden się nie odezwał wybuchłam głośnym śmiechem – No Harrego jeszcze rozumiem, ale ty Louis myślałam, że wczoraj w nocy to…
- To nie ma znaczenia – odezwał się w końcu, a ja uśmiechnęłam się tryumfalnie.
- Moje słowa, szybko się uczysz Tomlinson – uśmiechnęłam się oblizując swój widelec. Kątem oka patrzyłam na loczka, który wlepiał swojego przyjaciela podejrzliwe spojrzenie.
- Harry, jeśli chcesz wiedzieć musisz mnie zapytać, on – wskazałam na bruneta sztućcem – ci nic nie powie – loczek jednak zacisnął mocno wargi, ale się nie odezwał. – Daj spokój wiem, że chcesz wiedzieć… – kusiłam go dalej.
- Rose, przestań! – zażądał Louis, a ja wyprostowałam się robiąc bezbronną minę.
- A co ja zrobiłam? – zapytałam niewinnie.
- Nie zgrywaj się, dokładnie wiesz o co mi chodzi – warknął, świdrując mnie tymi swoimi niebieskimi patrzałkami.
- Ja, chciałam tylko zobaczyć w ilu stopniach Hazza jest upartym osłem, albo powinnam powiedzieć niedorozwiniętym dzieckiem z przedszkola, które stosuje takie emocjonalne szantaże, że nie będę mogła do końca życia się po tym pozbierać – wyjaśniłam sarkastycznie.
- Daruj sobie Rose – jęknął Lou.
- A co Harry nie umie się sam bronić? To, że jest ofiarą losu to już wiemy, ale… - przerwałam gdy loczek gwałtownie zerwał się z krzesła i ruszył do drzwi ze stalową miną.
- Musiałaś? – zapytał brunet wściekły.
- O co ci chodzi? – zapytałam jedząc dalej jakby nic się nie stało.
- Powiedz czemu codziennie udajesz kogoś innego? – zapytał wpatrując się we mnie szukając jakiejś reakcji.
- Nikogo nie udaję słonko, ja taka jestem – wyjaśniłam wkładając sobie kawałek naleśnika do ust – Naprawdę dobre, chcesz spróbować? – podsunęłam mu swój talerz.
- To kim była dziewczyna, ze wczoraj, która płakała na moim ramieniu, która cierpiała? – pytał dalej ignorując moją zmianę tematu.
- Nic o mnie nie wiesz Tomlinson, więc nie wyobrażaj sobie czegoś, czego nie ma – warknęłam zła.
- A może właśnie wiem? Ty jesteś po prostu małą zagubioną dziewczynką, która boi się wpuścić do siebie uczucia, która boi się że ktoś się może do niej zbliżyć. A wiesz co to oznacza? – zapytał – Że ty tak naprawdę boisz się żyć!
- Wow, to było coś – mruknęłam ironicznie – Napisz książkę, świetny materiał – zakpiłam.
- To po co się w taki razie ze mną przespałaś? – zapytał szeptem patrząc prosto w oczy.
- Skoro tyle o mnie wiesz, to chętnie posłucham, twojej teorii, proszę mów… - zachęciłam go ruchem ręki, rozwalając się niedbale na krześle.
- Jak umarł twój ojciec? – zapytał nagle, a cała moja twarz zastygła. Takiego pytania się nie spodziewałam.
- Nie swój zasrany interes Tomlinson – warknęłam w jego stronę.
- Odpowiedz na jedno z pytań – zażądał, a ja się głośno roześmiałam.
- Ty naprawdę sądzisz, że możesz mi rozkazywać? – zapytałam z niedowierzaniem.
- Jeśli dobrze pamiętam to jesteś mi coś winna, za akcję z moim telefonem, więc odpowiedz! – przyjrzałam się jego twarzy, która teraz nabrała srogi wyraz. Teraz zaczynałam żałować, że nie przyznałam się do tego, żeby nie mieć żadnych długów u nikogo, jak widać trzeba cierpieć za swoje błędy.
- Przespałam się z tobą, bo się napatoczyłeś, nie wyobrażaj sobie nic więcej, równie dobrze mógł być to nawet Harry – mruknęłam oschle, a Louis uniósł brwi.
- Tyle?
- Tak tyle, a czego się spodziewałeś, że ci miłość wyznam. Jak facet ma ochotę kogoś przelecieć to jest okej, a jeśli kobieta się z kimś prześpi to dziwka od razu tak?
- Nic takiego nie powiedziałem – sprostował od razu.
- Ale pomyślałeś, to wystarczy – burknęłam wracając do swojego jedzenia.
- A skąd wiesz co ja myślę?
- Ach, no tak zapomniałam, że tylko wspaniałomyślny Louis Tomlinson może, wymyślać jakieś chore teorie wyssane z palca, a gdy ktoś mu coś powie to źle! – podniosłam głos zirytowana.
- To ty od razu zarzuciłaś mi coś czego nie zrobiłem – bronił się.
- Wiesz co, trochę już chodzę po tym świecie i wiem, że wszyscy faceci są tacy sami, a ty wyjątkiem nie jesteś – powiedziałam rzucając głośno sztućce na stół, które upadły z głośnym brzdękiem.
- To nie znaczy, że możesz mnie osądzać, według swojej walniętej logiki, jak w ogóle można ją tak nazwać… - burknął, a moja irytacja sięgała zenitu.
- Wal się Tomlinson – syknęłam gwałtownie wstając i wychodząc z hotelowej restauracji. Wściekłym krokiem doszłam do swojego pokoju. Otworzyłam drzwi i klucz rzuciłam na szafkę. Ta banda dupków nie zepsuje mojej wizyty tutaj! Ruszyłam do swojej nie rozpakowanej torby poszukując w niej ciepłej kurtki. Wyciągam buty, czapkę i rękawiczki, kiedy nagle otworzyły się drzwi pokoju. Odwróciłam się i zobaczyłam owce.
- Czego? – warknęłam, ale on nie zaszczycił mnie nawet swoim spojrzeniem. Podążyłam za jego wzrokiem, który spoczął na kluczu z pokoju…
- Nawet nie próbuj… - mruknęłam ostrożnie, ale chłopak był szybszy. Pochwycił go zanim zdążyłam zrobić krok i był już za drzwiami.
- Harry otwórz te cholerne drzwi! – krzyknęłam waląc pięścią i szarpiąc za klamkę. Ale zamiast odpowiedzi usłyszałam tylko jego głośny śmiech. – Debilu to nie jest śmieszne! – warknęłam waląc w drewno.
- Wiesz pomyślałem, że powinienem odwdzięczyć się za przywiezienie mnie tutaj! – odezwał się w końcu do mnie.
- Otwórz te drzwi, ale pożałujesz! – zagroziłam dając spokój sobie z waleniem z powodu zaczerwienionej ręki.
- Zaryzykuję, ale nie martw się wieczorem przyniosę ci kolację! – zawołał na odchodne po czym usłyszałam jego oddalające się kroki.
Walnęłam ze złości w ścianę, ale od razu tego pożałowałam gdy poczułam promieniujący ból w dłoni. Nie miałam zamiaru spędzić całego dnia w tym zasranym pokoju. Nie po to tu przyjechałam, żeby cały dzień oglądać telewizję i gapić się w sufit. Wydostanę się stąd, albo nie nazywam się Rose O’Donnell.
Zaczęłam chodzić nerwowo w kółko po pokoju szukając jakiegoś rozwiązania. Obsługa hotelowa na pewno do mnie nie zawita nie byłam w jakimś pięciogwiazdkowym hotelu, żeby codziennie mi pościel zmieniano. Gości to tu też nie mieli za wiele, więc małe szanse, żeby ktokolwiek mnie usłyszał. Telefony nie działały, więc mój wzrok podążył do okna. Nic innego nie wchodziło w grę. Otworzyłam okno szeroko, przez co zimne powietrze od razu wdarło się do środka. Oszacowałam możliwości jakie mi to dawało, byłam na pierwszym piętrze, więc wskoczyć z niego nie mogłam, jeśli chciałam być cała. Na zewnątrz była tylko gładka ściana, żadnej rynny czy gzymsu. Rozejrzałam się po pokoju, szukając wzrokiem czegoś co by mi pomogło wyjść. Moje oczy spoczęły na łóżku.
- Przekonajmy się, więc czy telewizja kłamie… - mruknęłam do siebie mając przed sobą obraz filmów, gdzie bohaterowie uciekali tym sposobem. Zdarłam więc prześcieradło z łóżka. Do niego przywiązałam poszwę z kołdry i poduszek. Prowizoryczną linę przywiązałam do ramy łóżka i sprawdziłam jej wytrzymałość.
- Najwyżej się zabiję – stwierdziłam i wyrzuciłam przez okno związane prześcieradła. Ubrałam się w to co wcześniej przygotowałam sobie i podeszłam do okna. Niepewnie przełożyłam jedną nogę przez parapet chwytając się mocno liny, którą stworzyłam, by następnie objąć ją nogami. Zsunęłam się delikatnie całkowicie swój ciężar opierając jedynie na prześcieradłach. Spuszczałam się dalej kiedy poczułam mocne szarpnięcie, spowodowane przesunięciem się łóżka.
- O cholera – mruknęłam przyspieszając, schodzenie mając już połowę drogi za sobą, czując kolejne szarpnięcia. Będąc już około dwóch metrów nad ziemią. Zobaczyłam jak jeden supeł się poluzował po czym runęłam prosto w zaspę śniegu.
- Żyję! – wykrzyknęłam szczęśliwa, że śnieg zamortyzował upadek i nic oprócz poobijanego tyłka się nie stało. A teraz czas na twój wyrok Styles.
Otrzepałam się ze śniegu i ruszyłam w stronę stoku, gdzie przypuszczałam go znaleźć. Niestety nie było to takie proste jak przypuszczałam. Wszyscy tutaj wyglądali podobnie, ubrani w grube kurtki, które nie pozwalały nawet odróżnić sylwetki Harrego. Wiedziałam tylko tyle, że ma pomarańczową czapkę, a to i tak za mała wiedza aby go wyróżnić wśród tłumu.
- Widziałam go, to był naprawdę on! – zapiszczała z boku jakaś nastolatka, chciałam zignorować ją, ale przystanęłam.
- Widziałaś może Harrego Stylsa? – zapytałam grzecznie, a dziewczyna pisnęła jeszcze głośniej.
- Boże, ty jesteś Rose tak?! – krzyczała podekscytowana.
- Tak to ja, właśnie szukam Hazzy, mogłaś by mi powiedzieć gdzie go widziałaś? – zawróciłam się do niej uprzejmie, ignorując że ledwo umiała oddychać.
- Tam - wskazała przed siebie – Widziałam jak wysiadał z kolejki.
- Dzięki – uśmiechnęłam się i szybko podążyłam we wskazanym kierunku. Miałam ochotę wyściskać tę fankę gdy zobaczyłam Harrego stojącego do mnie tyłem. Schyliłam się do zaspy śniegu, po czym uformowałam w dłoniach okrągłą kulkę. Podeszłam bliżej chłopaka, poczym celowo nadepnęłam na jego nartę i zwinie śnieżkę szybkim ruchem, odchylając jego kurtkę, wrzuciłam pod koszulkę. Po czym popchnęłam go tak, że na nartach tracąc równowagę wylądował twarzą w śniegu. Słysząc jego pisk, wywołanym zimnem wybuchnełam głośnym śmiechem.
- Rose – odezwał się za mną wściekły głos Lou, więc nie wiele myśląc puściłam się biegiem przed siebie. Na moje nieszczęście prosto na śliski stok, pełen ludzi. Długo jednak nie uciekałam, bo poczułam ostre szarpnięcie, za moje ramię, przez co poleciałam prosto na mojego napastnika. Louis jednak również stracił równowagę, przez co przeturlaliśmy się parę metrów, aż chłopak zatrzymał się nade mną, trzymając moje nadgarstki nad moją głową.
- A więc może dla odmiany teraz ty skończysz w zaspie? – zapytał, świdrując mnie swoimi niebieskimi oczami.
- Niekoniecznie – jęknęłam próbując wyrwać się spod jego uścisku, ale na próżno.
- Jestem wręcz innego zdania – uśmiechnął się zadziornie przybliżając jeszcze bliżej swoją twarz do mojej, że niemal stykaliśmy się nosami. Jego ciepły i ciężki oddech po biegu, otulał moje zaróżowiałe policzki.
Spojrzałam w głąb jego niebieskiej fali spojrzenia. Zauważyłam, że jego wesołe rysy się wygładziły, studiując mnie z nieodgadnionym dla mnie wyrazem twarzy. Nie wiele myśląc złączyłam nasze gorące wargi w pocałunku. Naparłam mocno na zdezorientowanego chłopaka, który po paru sekundach oddał się całkowicie pocałunkowi, rozluźniając moje nadgarstki na co tylko czekałam. Wyrwałam się przypadkowo waląc Louisa w twarz moim łokciem.
- Oj – wymsknęło mi się patrząc jak chłopak zajęczał przeturlają się na plecy.  
- Rose! – warknął trzymając się za nos.
- Przepraszam, to nie było zamierzone – burknęłam od razu wstając z ziemi.
- Coś ty mu zrobiła! – znikąd pojawił się Harry obrzucając mnie wściekłym spojrzeniem, przyklękając przy swoim przyjacielu.Zlękniona, że widział pocałunek cofnęłam się o parę kroków.
- To wypadek – zaznaczyłam od razu.
- Przez wypadek to zaraz ty możesz wlecieć pod auto – warknął.
- Ej nic mi nie jest… - próbował go uspokoić Louis wstając powoli.
- Widzisz żyje – wskazałam niewinnie na bruneta.
- Moja cierpliwość do ciebie się skończyła! – krzyknął głośno tak, że parę ludzi się obejrzało za nami.  
- Nie dajmy się ponieść emocjom, wiesz że późnej możesz tego żałować i… - przerwałam czując wibrującą w mojej kieszeni komórkę – Zawieszenie broni, ważny telefon! -  zawołałam naciskając zieloną słuchawkę, a loczek tylko prychnął w odpowiedzi.
- Słucham? – mruknęłam bacznie obserwując loczka.
- Rose, wracaj do Londynu – usłyszałam ponury głos Sereny.
- Co? Dlaczego? – zapytałam marszcząc się.
- To nie rozmowa na telefon – odpowiedziała oschle.
- Ale coś się stało? Wszystko w porządku? – zapytałam niepokojąc się.
- Nie, nic nie jest w porządku – warknęła i się rozłączyła, a ja patrzyłam się głupio na swój telefon. To zachowanie, zupełnie nie pasowało do mojej przyjaciółki, tym bardziej nie ściągałaby mnie gdyby to było nic ważnego.
- Co się stało? – zapytał widząc moją minę Louis.
- Wracamy do Londynu – rzuciłam i z otępionym wzrokiem ruszyłam pod górę do hotelu. 
_____________________________________________________ 
Przepraszam, że tak długo mnie tutaj nie było, ale naprawdę szkoła mnie połknęła... 
Ale mam i dobre wieści otóż w planach mam założenie kolejnego bloga! Nie będę prowadzić go sama, ale pytanie do was czy go chcecie? I proszę o wzięcie udział w ankiecie pod rozdziałem! To dla mnie ważne!  
35 komentarzy = nowy rozdział  
Katy_BooBear