Obserwatorzy

Ile was tu było :P

Translate

czwartek, 27 grudnia 2012

Chapter 9


- I co teraz ? – zapytałam bezradnie siadając w poczekalni lotniska.
- A czemu mnie pytasz ? Ja nie mam pojęcia – wzruszył ramionami i usiadł obok mnie.
- Chcesz wiedzieć czemu cię pytam ?! – krzyknęłam zdenerwowana.
- Nawet jeśli powiem, że nie i tak mi powiesz – mruknął obojętnie.
- Louis czy ty siebie słyszysz czy to mi ma zależeć, żebyśmy trafili do Nowego Jorku no chyba nie ! Ty nawet nie potrafisz, wsiąść do dobrego samolotu. Człowieku ogarnij się nie jesteś już małym dzieckiem  ! – paru przechodniów popatrzyło na mnie jak na wariatkę, ale co się dziwić jak drę się przez pół lotniska.
- Nie wrzeszcz na mnie ty też tam byłaś – powiedziawszy to jak małe dziecko obrócił się do mnie tyłem już więcej się nie odzywając, no i z kim ja żyję ?
- Masz dzwoń – rzuciłam w niego telefonem.
- Gdzie mam dzwonić ? – zadziwił się.
- No do Paula, a gdzie ?! – znowu straciłam cierpliwość.
- Nie będę do niego dzwonić, wystarczy mi że ty po mnie wrzeszczysz.
- To co ty zamierzasz siedzieć tu jak jakaś dupa i czekać na supermena ?!- chłopak nie odezwał się więcej więc wyrwałam mu telefon i sama z niechęcią wykręciłam odpowiedni numer. Wściekła wsłuchiwałam się w ciche sygnały w słuchawce zagłuszane przez gwar z lotniska.
- Rose do cholery gdzie wy jesteście ?! – przywitał mnie od razu surowy ton Higginsa.
- W Chicago – odpowiedziałam spokojnie.
- Co ?! – wrzasnął mężczyzna tak głośno, że aż telefon musiałam oderwać od ucha – Co do cholery wy tam robicie ?!
- Louis pomylił samoloty – wyjaśniłam jak gdyby nigdy nic – Teraz siedzi jak ciota i boi się z tobą rozmawiać  - dodałam uśmiechając się do niego wrednie.
- Daj mi go – warknął  Paul, a ja wręczyłam krzywiącemu się Louisowi słuchawkę. Chłopak niechętnie przyjął słuchawkę i potakiwała słowa mężczyzny ponuro raz po raz. W końcu rozłączył się i oddał mi telefon.
- Musimy być w Nowym Jorku – oznajmił w końcu.
- Nie serio ? Brawo za spostrzegawczość – odpowiedziałam z sarkazmem.
- Rose weź ty przestań się nade mną znęcać – jęknął chowając twarz w dłoniach.
- No dobrze Louis, w takim razie posiedźmy sobie tutaj i po użalajmy się nad sobą – stwierdziłam z ironią. Brunet nie zareagował więc chyba wziął sobie mój pomysł do serca, bo siedział dalej nie ruszając się. Czyli jak widać po całej rozmowie z Paulem doszedł tylko do tego, że jednak powinien być w NY, Boże geniusz !
- Chodź – warknęłam i pociągnęłam go za sobą – Co ci Paul dokładnie powiedział ? – zapytałam prowadząc go przez tłum.
- Tak w słowo w słowo to ci nie powtórzę, bo to nie zabrzmi ładnie ale głównie powiedział, że mamy dostać się do NY do wieczora i gówno obchodzi go jak to zrobimy – wyjaśnił mi spokojnie. Doszliśmy do kasy z biletami i ustawiliśmy się w kolejce.
- No jasne czemu wcześniej o tym nie pomyślałem – walnął się Louis otwartą ręką w czoło.
- Bo jesteś głupi – mruknęłam cicho i w szumie nie dosłyszał mojej odpowiedzi.
- W czym mogę pomóc ? – zapytała kobieta za lady gdy zbliżyliśmy się do niej.
- Chcieliśmy dwa bilety do Nowego Jorku – oznajmiłam uprzejmie.
- Na kiedy ?
- No na dzisiaj – odpowiedziałam jakby to było oczywiste.
- Mają państwo rezerwację ? – zapytała.
- Nie … - odparłam ponuro, kobieta chwilę pogrzebała w swoim komputerze i po chwili sztucznie się uśmiechnęła.
- Przykro mi, ale na dzisiaj nie ma już wolnych miejsc, ale czy jutrzejszy lot by państwu odpowiadał ?
- Ale my musimy być dzisiaj w NY – oburzyłam się.
- W takim razie bardzo mi przykro ale nie mogę państwu pomóc. Życzę miłego dnia. - prychnęłam nie zadowolona Louis sprawnie odciągnął wiedział, że jeszcze trochę a miły dzień dla tej kobiety by nie był. 
- I co teraz ? - zapytał przyciszonym tonem. 
-Louis Tomlinson prawda ?! - pisnęła podekscytowana dziewczyna za nami - Możesz zrobić sobie ze mną zdjęcie jestem twoją fanką, bardzo mi zależy może to ostatni raz kiedy cię osobiście spotkałam - nawiała jak katarynka - Co robicie w Chicago przecież w NY jest wasz koncert ? Rose to prawda że jesteś z Harrym ? Czemu teraz jesteś tu z Louisem ? Dokąd teraz lecicie ? Reszta chłopców też tu przyleci ?- do tej pory nie wiedziałam że tak szybko można nawijać, patrzyliśmy ja nią osłupieni nie wiedząc co jej odpowiedzieć. 
- To co z tym zdjęciem ? -znowu zapytała. Dziewczyna podała mi telefon gdzie nie odzywając się spełniłam jej prośbę.  – Teraz zamiana – oznajmiła i wręczyła dla odmiany Lou aparat.
- Rose zdejmij te okulary bo wyglądasz w nich okropnie – stwierdził chłopak, szybko zdejmując mi je z nosa że nie zdążyłam zareagować.
- Co ci się stało ? – zapytała fanka z otwartą buzią – Harry cię pobił ? I to dlatego uciekłaś z Louisem ? Nie wierzę, że Harry mógł uderzyć by kobietę …
- Louis ewakuacja – syknęłam w jego stronę wyrywając mu z rąk okulary.
- Bardzo miło było cię poznać, ale się śpieszymy – uśmiechnęłam się do niej sztucznie i pociągnęłam osłupiałego Tomlinsona za sobą. Po tym jak z oczu znikła nam fanka chłopak przycisnął mnie do ściany z dala od ludzi i popatrzyła na mnie uważnie.
- Co ci się stało ? – zapytał patrząc mi w oczy.
- Nie twoja sprawa nie interesuj się – warknęłam próbując się wykręcić i odejść ale brunet zatrzymał mnie przytrzymując ramię.
- Powiedz. Masz jakieś problemy ? – przewróciłam oczami tylko i patrzyłam na ludzi przechodzących obok nas. – Rose ! – krzyknął abym zwróciłam na niego uwagę.
- Ćwiczę boks i tyle ! – wykrzyczałam w końcu prawdę wiedząc, że inaczej nie da mi spokoju.
- Naprawdę ciekawe usprawiedliwienie, a już myślałem że powiesz że na szafkę wpadłaś …
- Louis ja nie kłamię ! – przerwałam mu zdenerwowana.
- Jakoś ci nie wierzę- stwierdził, a ja załamałam ręce jak można być aż takim kretynem ?
- To co mam ci przywalić, żebyś mi uwierzył ? – zapytałam sprawnie wymijając go i kierując się do wyjścia.
- A ty dokąd ? – zapytał
- Jak to dokąd, do Nowego Jorku.
Po opuszczeniu lotniska wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy do najbliższej wypożyczalni samochodów. Przez całą drogę nikt z nas się nie odzywał, sama układałam sobie plan w głowie jak przeżyć z tym idiotą cały dzień, bo dochodziła dopiero 9 rano. Gdy wysiedliśmy sprostowałam Lou, krótko jego zadanie.
- Wypożycz samochód, najlepiej nie rzucający się w oczy i z GPS bo wątpię czy trafisz tam gdzie mamy trafić. Rozumiesz ? – mówiłam jak do małego dziecka – Ja idę po coś do jedzenia spotkamy się na parkingu i od razu wyruszamy bo inaczej nie zdążymy na czas. To widzimy się za 15 minut – rzuciłam na odchodne i przeszłam na drugą stronę ruchliwej ulicy. Jak zwykle wszystko na mojej głowie. Miałam chociaż nadzieję, że wypożyczeniem samochodu sobie poradzi. Sama najchętniej bym się tym zajęła, ale nie posiadam prawa jazdy to mi go nie wypożyczą, a skoro nie mamy za bardzo czasu musieliśmy się rozdzielić… Sama nie wiem czemu usprawiedliwiam się sama przed sobą, chyba to nie wróży nic dobrego.
Weszłam do pobliskiego supermarketu, wzięłam mały koszyczek na zakupy i ruszyłam przez sklep biorąc to do uważałam za potrzebne. Idąc już do kasy zatrzymałam się przy stoisku z alkoholem, ale czy będzie mi flaszka potrzebna ? W tym momencie przed oczami stanęła mi twarz Louisa przed oczami i jego głupota to przekonało mnie od razu do zakupu. Wyszłam ze sklepu z jedną reklamówką  i skierowałam się na parking, na którym stało parę aut, ale od razu rozpoznałam te które musiał wypożyczyć Louis. Wsiadłam ze strony pasażera i spojrzałam się na jego szczerzącą się mordę spod byka.
- Czego ty nie rozumiesz w zdaniu „wypożycz coś, co nie rzuca się  oczy” ? – zapytałam wrednie.
- Och daj spokój, kto tam będzie patrzył na taki samochód … - mówił głaszcząc deskę rozdzielczą przed sobą.
- Louis ! To jest oczojebne żółte Lamborghini ! Myślisz że takiego auta nikt nie zauważy ?!
- Jest cudowne prawda zawsze chciałem takie mieć – powiedział entuzjastycznie zadowolony z siebie przytulając się do kierownicy, a ja walnęłam się otwartą ręką w czoło. Boże widzisz i nie grzmisz.
- Po prostu jedź już, tylko się nie odzywaj – oznajmiłam starając się uspokoić obróciłam się w stronę szyby i patrzyłam na mijający nas krajobraz. Brunet pierwszy raz chyba pomyślał… chociaż nie po prostu był za bardzo podniecony swoim samochodem i nie wciągał mnie w żadną jeszcze bardziej mnie drażniącą pogawędkę. Tak spędzając z nim czas zastanawiałam się czy on czasem sam nie jest gorszy od owcy, chociaż jedne jest pewne, są siebie warci.
Westchnęłam przeciągle i zaczęłam się wiercić w fotelu próbując znaleźć jakąś wygodniejszą pozycję w końcu podciągnęłam nogi pod brodę opierając buty o fotel.
- Zdejmij te nogi – warknął Louis od razu.
- Daj spokój to nie twój samochód – odpowiedziałam mu ignorując jego polecenie.
- Ale ja zapłaciłem – argumentował.
- Ach tak to teraz będziemy się licytować kto ile zapłacił ? – zapytałam prostując się w fotelu.
- Jeśli ty za coś zapłacisz też nie będę do tego się wtrącał – oznajmił znowu odwracając wzrok na ulicę.
- Bardzo dobrze więc – uśmiechnęłam się wrednie i sięgnęłam po jedną z kanapek które wcześniej kupiłam. Odpakowałam ją i zaczęłam powoli jeść.
- O jejku nawet nie wiedziałam jaka jestem głodna – zawołałam, Louis od razu spojrzał na mnie i zacisnął wargi. Wiedziałam, że też jest głody. Nic nie jedliśmy w samolocie bo praktycznie przez cały lot na niego wrzeszczałam chłopak nie miał kiedy, odpocząć.
- Nawet nie wiesz jakie są smaczne – uśmiechnąłem się do niego dalej się zajadając.
- Dobra wygrałaś daj mi jedną – powiedział błagalnie.
- Spadaj są moje – powiedziałam z obrażoną miną przyciągając torbę z jedzeniem do piersi – Sama zapłaciłam więc się nie wtrącaj – zawołałam wykorzystując jego słowa.
- No to proszę weź se mój portfel i sobie weź te grosze za tą kanapkę.
- Nie chcę twoich gównianych pieniędzy – syknęłam do niego wrednie. Chłopak uspokoił się i patrzył dalej przed siebie na ulicę nie wracając na mnie uwagi. Już myślałam że się poddał i chciałam mu już dać tą cholerną kanapkę żeby mi tu nie umierał z głodu, ale ten rzucił się na moją torbę puszczając kierownice. Pisnęłam przerażona gdy samochód bez kierowcy skręcił naprzeciw legły pas prosto na nadjeżdżający samochód. Tomlinson wrócił wtedy akurat na swoje miejsce sprawnie omijając samochód znad przeciwka. W zębach bruneta dostrzegłam kanapkę, warto chyba dodać że w opakowaniu.
- Popierdoliło cię kompletnie ! – wrzasnęłam na całe auto.
- Daj spokój nic się nie stało – powiedział się ale w tym momencie zauważyliśmy radiowóz policyjny za nami na sygnale, na który widok Louisowi uśmiech zrzedł z twarzy.
- Nic się nie stało mówisz – prychnęłam, śmiejąc się z jego miny. 
_____________________________ 

Tak więc w końcu, wiem trochę się naczekaliście miałam dodać w święta już, ale choroba mnie złapała i nie miałam siły pisać. Skoro nie zdążyłam wam napisać Wesołych Świąt to może chociaż pożyczę was Szczęśliwego Nowego Roku, udanego Sylwestra no i oczywiście spotkania z 1D. 
Kiedy następny rozdział ? W przyszłym roku xD 
Liczę na wasze komentarze ;P i przepraszam za błędy z góry. 
Katy227

niedziela, 16 grudnia 2012

Chapter 8


Gdy ludzie chcą rozładować swoją złość robią różne rzeczy. Jedni malują, drudzy słuchają muzyki, a inni muszą się po prostu wywrzeszczeć. Tylko widocznie ja nie należę do tych zwykłych ludzi. Ubrana w szary dres otworzyłam mosiężne metalowe drzwi i weszłam do środka. Owinął mnie zapach stęchlizny, szłam dalej nie zważając na obdrapane z farby ściany.
- Jack ! Ty stary pierniku gdzie się chowasz ? – zawołałam wypatrując mi dobrze znanego właściciela tego budynku. Związku z tym że nie spotkałam go przy swoim biurku popijającego kawkę skierowałam się prosto na salę. Przed moimi oczami rozdzierała mi się spora przestrzeń . Pod ścianami oparte maty do ćwiczeń oraz worki bokserskie. Ale uwagę i tak przyciągał bez wątpienia zadbany ring, który najlepiej wyglądał w tej spelunie.
- No i popatrzcie kogo tu przywlokło – za ringu wyłonił się Jack, był po czterdziestce, mężczyzna jak na swój wiek bardzo dobrze się trzymał jego wiek mogły zdradzać tylko siwe włosy. Był postawnym człowiekiem, ale co tu się dziwić skoro trenował przez wiele lat boks. Zrzuciłam torbę z ramienia, która zaczęła mi ciążyć.
- Widzę, że ze słuchem już nie całkiem dobrze – uśmiechnęłam się wrednie. Jack zmierzył mnie wzrokiem i odpłacił się pięknym za nadobne.
- Widzę, że przytyło się tu i ówdzie.  – uśmiechnęłam się na te słowa, był jedynym człowiekiem z którym mogłam powymieniać sobie cięte riposty, na tym samym poziomie.
- Może przytyło, ale ciągle w formie.
- To zobaczymy. Mam dla ciebie kogoś z kim mogłabyś powalczyć dzisiaj – uśmiechnął się do mnie, powodując u siebie zmarszczki wokół ust.
- O to coś nowego. Nie wiedziałam, że ktoś tu jeszcze przychodzi – na te słowa z szatni wyszła młoda dziewczyna, która nie wyglądała na więcej niż 19 lat. Jej blond włosy były spięte w równy koczek, a różowe usta muśnięte błyszczykiem były wykrzywione w perlistym uśmiechu. Parsknęłam głośnym śmiechem.
- Z nią mam walczyć ? – zapytałam z niedowierzaniem - Jeszcze mi powiedz, że ma różowe rękawice.
- Rose ! – syknął Jack surowo – Idź się przebrać zaraz widzę cię na ringu !
Zrobiłam tak jak polecił mi Jack, przebrałam się ni włożyłam na dłonie czarne rękawice które nie jedno widziały już w życiu. Gdy wyszłam z szatni blondyna już się rozgrzewała z pomocą Jacka. Miała na sobie kask bokserski i gdy zaraz przekroczyłam linie ringu, mężczyzna rzucił mi podobny.
- Ubieraj – polecił, popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Nie będzie mi potrzebny  - odrzuciłam go mu z powrotem.
- Powiedziałem ubieraj – powtórzył surowym tonem wciskając mi go w dłonie. Chyba zapomniał z kim rozmawia, więc postanowiłam mu przypomnieć.
- Nie ubiorę żadnego pierdolonego kasku ! – wrzasnęłam wyrzucając go za siebie.
- Uparta krowa – syknął Jack.
- Stary pojeb – warknęłam mimowolnie, a mężczyzna zaczął się śmiać.
- Nawet nie wiesz jak mi ciebie brakowało.
- Nie przyzwyczajaj się więcej tu nie przyjdę – wyszczerzyłam się do niego. Blondyna stała z boku przyglądając się całej sytuacji, nie za bardzo ją ogarniając. Co prawda wyzywaliśmy się przed chwilą, a teraz sobie żartujemy. Jack był dla mnie jak wujek, zawsze mi mówił prosto z mostu co mu nie pasuje, a ja tak samo. Tylko on potrafił ze mną jakoś wytrzymać, chociaż nie raz tracił cierpliwość.
- Tylko później nie marudź, że nie mówiłem, że powinnaś założyć kask – ostrzegł i przeszedł na środek ringu. Podążyłam za nim tak jak i blondynka.
- Jestem Tamara – uśmiechnęła się do mnie.
- Rose – warknęłam od niechcenia.
- Ja będę sędziom – przerwał nam tą przyjemność poznania się Jack – Gracie czysto – tutaj posłał mi znaczące spojrzenie. Odeszłyśmy do swoich narożników i rozpoczęłyśmy walkę. U Tamary z marszu można było zauważyć złą pracę nóg, podskakiwała bez sensu jak pingpongowa piłeczka.
- Rose trzymaj gardę – upomniał mnie Jack, od niechcenia osłoniłam swoją twarz. Blondynka wymierzyła we mnie serię ciosów które bez trudu mogłam zablokować.
- Jack to bez sensu – jęknęłam przeciągle.
- Rose zawsze ci mówiłem, nigdy nie lekceważ swojego przeciwnika. – znów surowym tonem przypomniał mi jedną ze swoich lekcji. Westchnęłam przeciągle i naparłam na Tamarę, bez większego trudu przedostałam się przez jej blok i dostała porządny prawy sierpowy przez co znalazła się na tyłku.
- I co już koniec ? – zapytałam szczerząc się.
Blondynka chwiejąc się wstała i znowu przyjęła pozycję obronną.
- Jack, wiesz ja nie chcę jej zabić … - powiedziałam wesoło.
- Jest twarda poradzi sobie – zapewnił mnie i znowu wznowiłyśmy walkę. Tamara ciągle traciła się w swoich chaotycznych ruchach, a mnie nie mogła dosięgnąć.
- Rose słyszałem, że masz chłopaka … - zaczał Jack.
- Co ? – przystanęłam, patrząc na niego jak na idiotę.
- W gazecie ostatnio się widziałem, jak … - dalszej części zdania nie dosłyszałam, bo poczułam mocne uderzenie i mnie zamroczyło, zamrugałam parę razy i zauważyłam że leżę na ringu.
- Nigdy nie daj się rozproszyć – powiedział cwaniacko Jack.
- Wal się – syknęłam i wstałam – Walczymy dalej – spojrzałam na blondynkę spod byka.
- Na dzisiaj koniec – przerwał mężczyzna stając między nami.
- Jaki koniec ?! – oburzyłam się – Ja jeszcze z nią nie skończyłam !
- Owszem skończyłaś. Złaź z ringu. – surowo rozkazał Jack.
- Nie będziesz mi rozkazywać !
- Właśnie, że będę ! Chcesz się wyżyć, proszę bardzo ale nie tutaj. – wściekła zeskoczyłam z ringu i skierowałam się do worka, chcąc znaleźć ujście swojej złości. Nie wiem ile waliłam bezsensownie w ten worek, przelałam wszystkie negatywne emocje które trzymałam w sobie na niego. Mięśnie zaczęły mi odmawiać posłuszeństwa, a ja nie przestawałam. Worek co chwilę przyjmował inne twarze, które przez cały tydzień ciążyły na moich barkach. Poczułam piekący mnie policzek i jeszcze bardziej natarłam na worek, zła na siebie, że dałam się tak bezmyślnie podejść. Jack specjalnie mnie zdekoncentrował wiedział, że inaczej się nie poddam i doskonale to wykorzystał.
- Rose ! – usłyszałam wołanie moje przyjaciółki które zignorowałam.
- Jest przy worku, ale uważaj bez kija nie podchodź – doszedł do mnie cięższy głos który należał do Jacka.
- Słyszałam ! – wrzasnęłam do niego przez co się zaśmiał. Usiadłam na ziemi opierając się o zimną ścianę, dopiero teraz zorientowałam się jaka jestem zmęczona. Pot strumieniami spływał mi po twarzy, a mięśnie rwały mnie od nadmiernego wysiłku.
- Skąd wiedziałaś, że tu będę ? – zapytałam Serene gdy podeszła.
- Nie było cię w mieszkaniu, pracy tak jakby już nie masz, więc musiałaś być tutaj – mówiąc usiadła obok mnie – Czemu nie odbierasz telefonu ?
- Wyłączyłam go – odpowiedziałam wzruszając ramionami.
- Wiesz co się dzieje teraz w mediach ? – zapytała wskazując na gazetę z owcą na okładce.
- Mało mnie to obchodzi – powiedziałam zdejmując z czerwonych rąk rękawice.
- A powinno, bo to głównie przez ciebie. Najpierw pocałunek, później akcja ze zdjęciem, a do tego jeszcze ta nieszczęsna kolacja. Wszyscy zastanawiają się kim jesteś, a Paul jest wściekły. Kazał mi cię znaleźć, bo nie można się do ciebie dodzwonić.
- A czemu mnie oskarżasz o te zdjęcie od razu – oburzyłam się.
- Rose znamy się nie od dziś to twoja robota, ale nie zmieniaj tematu masz się skontaktować z Higginsem.
- W dupie mam tego starego capa – oznajmiłam wzruszając ramionami.
- Rose sama wpakowałaś się w te gówno to teraz nie rób fochów, weź się w garść. – nie odpowiedziałam na jej słowa, wiedziałam że ma rację, ale Rose O’Donnell nie przyznaje się głośno do swoich błędów teraz również postanowiłam nie łamać tej zasady – Wiesz, że jutro wieczorem wylatujesz z Louisem do USA.
- Czemu akurat z nim ? – naburmuszyłam się, denerwował mnie fakt że byłam mu winna przysługę i bałam się co ten niespełna umysłowo człowiek może mi zrobić. On jest nieobliczalny !
- Bo wizy wam wydadzą dopiero jutro, a Louis też musiał wyrobić sobie nową. Ja, reszta zespołu i Lou ich stylistka której będę asystować lecimy dzisiaj wieczorem – wyjaśniła pospiesznie – Jutro ma po ciebie podjechać Tomlinson razem z jakimś ochroniarzem i masz być gotowa. Rozumiesz ?
- Tak rozumiem nie musisz mówić do mnie jak do debila.
- No czasem nie mam co do tego pewności – powiedziała z uśmiechem i wstała z podłogi. Spojrzała na mnie badawczo i po chwili się zmarszczyła – Co ci się stało ? – zapytała zmartwiona, wskazując na moje opuchnięte oko.
- Blondyna mi przywaliła to nic takiego bywało gorzej – wzruszyłam ramionami, a moja dłoń powędrowała na obolałe miejsce i się skrzywiłam z bólu.
- Będziesz miała limo – stwierdziła z niesmakiem Serena.
- Trudno, bywa…
- Zakryj to jakoś jutro, bo później będą w gazecie plotki, że Harry cię pobił – zwróciła mi uwagę.
- Wisi mi to – mruknęłam obojętnie.
- Tobie może tak, ale nie zapominaj że teraz to nie jest tylko twoja sprawa – znowu mnie pouczyła.
- Okej dobra – zawołałam w poddańczym geście – Zamaskuje to jakoś.
- No to do zobaczenia w Nowym Jorku – uśmiechnęła się promiennie, pożegnawszy się wyszła z sali. Przynajmniej dobrze, że chociaż jedna z nas była z tej całej sytuacji zadowolona…   

Co mam spakować ? dobre pytanie patrzyłam na moją szafę i w końcu z nie poradności zgarnęłam wszystko z jednej półki i wrzuciłam do walizki, doniosłam jeszcze tylko kosmetyczkę, bieliznę i gotowe ! Naprawdę jeśli chodzi o ciuchy to dla mnie nie był to jakiś wielki problem, co innego to Serena, chodź i tak byłam pewna, że mnie poprzebiera. Spojrzałam na zegarek idiota się spóźnia, ale jaka to by była szkoda jakby samolot mam odleciał, aż serce mi się kraje … ach czym by było życie bez sarkazmu.
Spojrzałam w lustro moje podbite oko nie dało się ukryć nawet wszystkimi kosmetykami jakie posiadam w swoim mieszkaniu. Czyli padło na to, że będę nosić jakieś debilne okulary przeciwsłoneczne jak akurat deszcz pada … no tak tylko ja. Gdyby nie to, że obiecałam Serenie, że ukryję to limo to w ogóle w dupie miałabym opinię ludzi na mój temat.
Z zamyślenia wyrwało mnie walenie do drzwi, zanim zdążyłam zrobić krok do środka jak gdyby nigdy nic wpadł Louis.
- Gdzie masz walizkę ? – zapytał, zdziwiona wskazałam łóżko – Tylko jedna ? – zapytał rozglądając się kręcąc się w kółko.
- No tak – potaknęłam, ledwo skończyła Lou zaczął mnie popędzać.
- To już ruszaj do samochodu, spóźnimy się na samolot.
Rozejrzałam się jeszcze raz po mieszkaniu zastanawiając się czy wszystko wzięłam i wyszłam za zniecierpliwionym Louisem. Wsiedliśmy do czarnego vana i ruszyliśmy na lotnisko. W czasie jazdy Tomlinson ciągle pospieszał kierowcę, a był przy tym taki nachalny, że myślałam że ochroniarz mu zaraz przywali.
Na miejscu Lou wyleciał z samochodu jak z procy ciągnąc swój bagaż wlekłam się za nim, a ochroniarz przed nami. Ledwo przekroczyliśmy próg lotniska napadły na nas fanki.
- Idźcie przodem – zawołał ochroniarz odgradzając od nas wrzeszczące dziewczyny.
Tomlinson sprawnie prowadził nas na odprawę na której musieliśmy swoje przestać, w końcu gdy przedarliśmy się przez nią Lou chwycił mnie za rękę i puścił się biegiem. Dobiegliśmy do rozwidleń między terminalem 2, a 3 gdzie chłopak się zawahał ale wbiegł do numeru 3.
- Jeszcze my - zawołał za stewardessą która zamykała już drzwi.
- O Pan to Louis Tomlinson – zawołała podniecona.
- Dokładnie – odpowiedział brunet ze swoim firmowym uśmiechem.
- W taki razie zapraszam bardzo w ostatniej chwili zdążyliście – uśmiechała się wpatrując się jak na jakiegoś boga. Przyjęła nasze bilety nawet na nie spoglądając. Weszliśmy w końcu do samolotu gdzie opadliśmy zdyszani na nasze miejsca w samolocie.
Zapieliśmy nasze pasy i po chwili samolot wystartował.
- Serdecznie państwa witamy w imieniu całej załogi w samolocie naszych lin lecącego do Chicago – po tych słowach stewardessy zamarłam.
- Louis do cholery możesz mi powiedzieć czemu my lecimy do Chicago ?! – wrzasnęłam na cały samolot.
- O kurwa – zaklął w odpowiedzi. 
______________________________________________ 
Zacznijmy od tego, że serdecznie wam dziękuję za wszystkie wejścia które już dobijają do 10 000 ! wielki dzięki też wszystkim obserwatorom oraz za komentarze pod tamtym postem jesteście cudowni, bardzo mi miło, że przyjęliście tego bloga tak ciepło kocham was za to, a w podziękowaniu dłuższy rozdział ! Mam nadzieję że chociaż odrobinę wam się spodobał xD 
Katy227

piątek, 7 grudnia 2012

Chapter 7


- No w końcu spóźnimy się – jęknął Louis, gdy wyszłam w końcu z sypialni. Byłam ubrana w granatową, satynową sukienkę sięgającą lekko przed kolano i dopasowane co całości buty na wysokim obcasie, zbyt wysokim jak dla mnie. Nie myślcie, że ubrałam się tak dobrowolnie.
- I jak ? – zapytała Serena stojąca obok mnie.
- Aż chciałoby się powiedzieć brałbym – odpowiedział jej Louis uśmiechając się do mnie łobuzersko.
- Widzisz jeśli z Harrym ci nie wyjdzie, masz szanse u Lou – dogryzła mi specjalnie przyjaciółka.
- Zdrajca – mruknęłam pokazując jej język.
- Spóźnimy się – znowu na zegarek wskazał brunet.
- Łap – rzuciła we mnie blondynka czarnym płaszczem.
- A dowiem się w końcu co to za spotkanie ?
- Nie – powiedzieli jednocześnie Louis i Serena i zadowoleni z siebie przybili sobie piątki.
- Jeszcze czegoś będziecie ode mnie chcieli – zagroziłam i dumna z siebie skierowałam się do drzwi.
Tomlinson zaprowadził mnie do swojego samochodu i otwarł mi drzwi od strony pasażera, nie odzywając się wsiadłam. W czasie jazdy także siedziałam cicho, ale zaczęły mnie irytować ciągłe spojrzenia bruneta na mnie.
- Przestań tak na mnie zerkać, bo jeszcze sobie pomyślę, że ci się podobam – wyparowałam w końcu.
- A co jeśli podobasz ? – uniósł wyzywająco jedną brew. On ze mną flirtował, a ja jestem dziewczyną jego przyjaciela ! Nie chociaż nie całkiem dziewczyną … no ale zawsze, wstydziłby się !
- A ja miałam cię za geja …
- Nie jestem gejem – oburzył się.
- Tak ? – udawałam zdziwioną – A wyglądasz. Powiedział ci to ktoś kiedyś ?
- Mogę ci udowodnić, że nim nie jestem – oznajmił, a ja popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Ciekawe jak ? – prychnęłam
- Mogę cię pocałować – wymruczał przybliżając się niebezpiecznie do mnie.
- Pacz na drogę, niewyżyty chłopczyku ! – powiedziałam odpychając go od siebie, na co głośno się zaśmiał.
- I z czego się śmiejesz ? – zapytałam oschle.
- Jeszcze kiedyś sama mnie poprosisz, a bym cię pocałował …
- Czy matka w betoniarce cię kołysała ? – zapytałam z sarkazmem.
- Nie – opowiedział.
- To była ironia idioto !
- Naprawdę ? – zdziwił się, teraz naprawdę zaczęłam się zastanawiać czy żartuje sobie ze mnie czy on jest niepełnosprawny umysłowo.
- Może skończmy tą jakże istotną konwersację …
- Dobrze – odpowiedział i zjechał na parking i się zatrzymał – Wysiadaj.
- Ale co tutaj ? – spytałam zdezorientowana.
- Tak tutaj, koniec wycieczki – mówił uśmiechając się kpiąco.
- Nie miałeś zawieść nas na spotkanie  ? – znów zapytałam przyglądając mu się.
- Ciebie nie nas – sprostował – I jesteśmy na miejscu – wskazał elegancką restaurację przed nami. Pokiwałam głową i wysiadłam. Gdy miałam już zamykać drzwi obróciłam się w jego stronę.
- Z kim w ogóle te spotkanie ? – brunet uśmiechnął się przebiegle.
- Niech serce ci podpowie – oznajmił głupkowato i odjechał z parkingu.
- Niech serce ci podpowie – mruknęłam sama do siebie. Co to do cholery w ogóle za tekst ?  Miałam serdecznie dość tego gówna. I powiedzcie mi teraz po co ja się w to pakowałam ? Po prostu moja cholerna ciekawość zawsze pakuję mnie w kłopoty. Ledwo się ten cały cyrk zaczął, a ja już mam dość, już się boję co będzie dalej. Z westchnięciem skierowałam się ciemnym parkingiem do restauracji. Weszłam do środka i od razu wzrok przyciągnął bogaty wystrój. Lokal był obszerny i wokół mnie nosiły się ciche gwary rozmów. Pomieszczenie panował przyjemny półmrok i tylko przy stolikach stały lampki. Na ścianach powieszone były ogromne lustra mające nadać lokalowi jeszcze więcej przestrzeni.
Przeszłam dalej uważnie się rozglądając za znajomą twarzą.
- Przepraszam proszę Pani – zawołał za mną starsza kobieta o blond włosach i lekkimi zmarszczkami w okolicach oczu. Była nienagannie ubrana w czarno biały strój z logiem restauracji na piersi.
- Tak ? – odezwałam się uprzejmie.
- Ma Pani rezerwację ? – zapytałam przyglądając mi się.
 - Nie … to znaczy jestem z kimś tutaj umówiona  - sprostowałam szybko widząc podejrzany wzrok kobiety.
- Z kim ? – zapytała i utknęłam. „Cholera jasna zabiję cię Louis !”. Znowu w myślach powtórzyłam sobie słowa Tomlinsona „niech serce ci podpowie”.
- Z moim …  wybrakiem serca … - skończyłam niepewnie.
- Ale proszę podać nazwisko – powiedziała służbowym tonem klepiąc w kartkę.
- Styles – zaryzykowałam robiąc krzywą minę. Kobieta zaczęła się przyglądać swojej liście i po chwili uśmiechnęła się do mnie.
- W takim razie proszę za mną – powiedziała idąc przodem, wypuściłam głośno powietrze z płuc, i skierowałam się za blondynką.
Chwilę później szłam salonem między innymi stolikami aż zauważyłam siedzącego samotnie Harrego bawiącego się komórką. Chłopak podniósł nagle wzrok  i spojrzał na mnie, dyskretnie chowając swoją zabawkę. Gdy podeszłam wstał z krzesła i przytulił mnie sztywno do siebie.
- Zaraz zjawi się kelner – powiedziała kobieta przydzielająca stoliki i odeszła. Usiadłam przy stole, owca z lekkim opóźnieniem zrobiła to samo.
- Mogę się dowiedzieć po co ta cała szopka ? – zapytałam
- To Louis ci nie mówił ? – odpowiedział zdziwiony pytaniem.
- Wyobraź sobie, że nie – warknęłam.
- To randka – wyjaśnił jak gdyby nigdy nic wzruszając ramionami.
- Jaka randka ?! – podniosłam głos ale zaraz mnie uciszył spojrzeniem.
- Jesteśmy, parą chyba nie ? To chyba powinniśmy chodzić na randki.
- Ja się na takie gówno nie pisałam – mruknęłam.
- Ty przecież doskonale wiesz, że to „gówno” – narysował w powietrzu cudzysłów – To teraz twoja praca.
Niezadowolona wydęłam wargi już nie odzywając się gdyż podszedł do nas kelner wręczając nam karty. Ujęłam jedną z nich. Brązowa oprawa ładnie ułożył mi się w dłoni. Gdy zajrzałam do środka jęknęłam.
- Nie ma tu nic normalnego ? – patrzyłam na potrawy składające się głównie z owoców morza o jakiś dziwnych nazwach.
- Co ci znowu nie podoba ? – zapytał już zmęczony całą sytuacją Harry.
- Nie lubię owoców morza – zmarszczyłam nos gdy przed oczami wyobraźni przeleciały mi małże, krewetki i oślizła ośmiornica, wzdrygnęłam się z obrzydzeniem.
- To masz problem – ucięła owca i wróciła do przeglądania karty.
- Wina ? – zapytał kelner.
- Chętnie – odpowiedziałam, bo jeśli miałam przeżyć jakoś ten wieczór to po trzeźwemu nie da rady. Chciałam podać kieliszek mężczyźnie ale moja dłoń się zawahała gdy zobaczyłam, że przede mną stoją 3 kieliszki różniej wielkości. Zdusiłam zakłopotany uśmiech i wróciłam do przeglądania karty. Na szczęście kelner poradził sobie i nalał mi oraz owcy wina i przyjął nasze zamówienia.
Gdy podał nam naszą przystawkę, spojrzałam za stół. Po lewej stronie miałam 3 widelce, a po prawej 3 noże, nad talerzem jeszcze mała łyżeczka oraz widelczyk, co strzelałam, że jest do deseru i na tym moja wiedza się kończyła. Czy to istotne z których skorzystam ? Spojrzałam znad włosów dyskretnie na Harrego i zauważyłam, że skorzystał z ostatnich sztućców od zewnątrz, podążyłam więc za jego przykładem. 
- Lecimy w weekend do stanów, ty masz lecieć z nami – mruknęła owca patrząc się w talerz. Po tym zdaniu  mój mózg zaczął intensywnie myśleć na wymówką dzięki, której miałabym się z tego wymigać.
- Nie mam wizy więc nigdzie nie pojadę – uśmiechnęłam się tryumfalnie.
- Załatwi się – burknął Harry, a z moich ust zszedł uśmiech tak szybko jak się pojawił. Zawsze ktoś musiał mi przywracać tą brutalną rzeczywistość ? Teraz nic innego nie pozostało mi jak jechać do tego obligowała mnie umowa, nie miałam innego wyjścia. Podniosłam wzrok na bruneta, który dalej nie zwracając na mnie uwagi grzebał już w swoim pustym talerzu.
- Wiesz straszny z ciebie nudziarz … - jęknęłam gdy cisza wokół nas zaczęła się piętrzyć.
- A co według ciebie powinien teraz robić co ? – warknął na mnie – Myślisz, że co dla przyjemności tu z tobą siedzę ?
Już miałam wyrzucić z siebie ciętą ripostę, którą miałam na końcu języka, ale pojawił się kelner. Podał na główne danie i odszedł. Zdenerwowana wzięłam pierwszy lepszy widelec i chciałam zabrać się do jedzenia kiedy owca głośno parsknęła śmiechem. Spojrzałam na niego spod byka.
- Nie wiedziałem, że jesteś aż tak głupia że nie wiesz jakie sztućce do czego się używa, ale jak widać twoja inteligencja nie ma granic – po jego słowach we mnie zawrzało. Wzięłam nóż który leżał obok talerza i mocno z całej siły wbiłam go w moją rybę z głośnym brzdękiem. Wszystkie oczy na sali obróciły się w naszą stronę.
- Rose ! – syknął chłopak – Nie zachowuj się jak jakieś bydło.
Te słowa przelały czarę, wzięłam kieliszek i chlusnęłam winem prosto w twarz brunetowi. Czerwone wino kapało na białą koszulę loczka robiąc na mniej paskudne plamy.
- Pieprz się Styles – warknęłam i z głośnym hukiem zasunęłam za sobą krzesło i wyszłam z lokalu mając na swoich plecach oczy wszystkich gości.  
_________________________________________________ 

Rozdział jak dla mnie jakiś taki bezpłodny czekam więc na wasze opinie ;P
Serdecznie witam nowych czytelników którzy cały czas przybywają i jak się okazuje nie tylko z polski a to dopiero radość ! 
Jeśli chodzi o mojego drugiego bloga http://party-hard-1d.blogspot.com/ to tam w tym tygodniu rozdział się nie pojawi z powodu brak czasu no i moich jutrzejszych urodzin ( hahaha tak wiem muszę się pochwalić słodka szesnastka w końcu ;D ) 
Katy227