Wyszłam z
pokoju zamykając za sobą drzwi i poszłam hotelowym korytarzem do restauracji na
śniadanie. Na dole uśmiechnęłam się do przystojnego barmana, który podał mi
moje naleśniki na swój koszt, poinformował mnie również o jakiejś awarii, przez
co telefony w pokojach nie działają. Wzięłam talerz i już miałam usiąść sama
gdy zobaczyłam, Harrego i Louisa siedzących przy stoliku. Z przybranym
uśmiechem na ustach podążyłam w ich stronę.
- Hej miśki!
– zawołałam dosiadając się do mnie, a oni nagle umilkli obrzucając mnie wrogim spojrzeniem.
– No uśmiechnijcie się jesteśmy w kanadzie, śnieg, stoki, wszystko co można
sobie wymarzyć – mówiłam entuzjastycznie, a oni patrzyli na mnie bez reakcji.
- No nie
mówicie, że focha macie – spojrzałam na nich podejrzliwie, po czym jak żaden
się nie odezwał wybuchłam głośnym śmiechem – No Harrego jeszcze rozumiem, ale
ty Louis myślałam, że wczoraj w nocy to…
- To nie ma
znaczenia – odezwał się w końcu, a ja uśmiechnęłam się tryumfalnie.
- Moje
słowa, szybko się uczysz Tomlinson – uśmiechnęłam się oblizując swój widelec.
Kątem oka patrzyłam na loczka, który wlepiał swojego przyjaciela podejrzliwe
spojrzenie.
- Harry,
jeśli chcesz wiedzieć musisz mnie zapytać, on – wskazałam na bruneta sztućcem –
ci nic nie powie – loczek jednak zacisnął mocno wargi, ale się nie odezwał. –
Daj spokój wiem, że chcesz wiedzieć… – kusiłam go dalej.
- Rose,
przestań! – zażądał Louis, a ja wyprostowałam się robiąc bezbronną minę.
- A co ja
zrobiłam? – zapytałam niewinnie.
- Nie
zgrywaj się, dokładnie wiesz o co mi chodzi – warknął, świdrując mnie tymi
swoimi niebieskimi patrzałkami.
- Ja,
chciałam tylko zobaczyć w ilu stopniach Hazza jest upartym osłem, albo powinnam
powiedzieć niedorozwiniętym dzieckiem z przedszkola, które stosuje takie
emocjonalne szantaże, że nie będę mogła do końca życia się po tym pozbierać –
wyjaśniłam sarkastycznie.
- Daruj
sobie Rose – jęknął Lou.
- A co Harry
nie umie się sam bronić? To, że jest ofiarą losu to już wiemy, ale… -
przerwałam gdy loczek gwałtownie zerwał się z krzesła i ruszył do drzwi ze
stalową miną.
- Musiałaś?
– zapytał brunet wściekły.
- O co ci
chodzi? – zapytałam jedząc dalej jakby nic się nie stało.
- Powiedz
czemu codziennie udajesz kogoś innego? – zapytał wpatrując się we mnie szukając
jakiejś reakcji.
- Nikogo nie
udaję słonko, ja taka jestem – wyjaśniłam wkładając sobie kawałek naleśnika do
ust – Naprawdę dobre, chcesz spróbować? – podsunęłam mu swój talerz.
- To kim
była dziewczyna, ze wczoraj, która płakała na moim ramieniu, która cierpiała? –
pytał dalej ignorując moją zmianę tematu.
- Nic o mnie
nie wiesz Tomlinson, więc nie wyobrażaj sobie czegoś, czego nie ma – warknęłam
zła.
- A może
właśnie wiem? Ty jesteś po prostu małą zagubioną dziewczynką, która boi się
wpuścić do siebie uczucia, która boi się że ktoś się może do niej zbliżyć. A
wiesz co to oznacza? – zapytał – Że ty tak naprawdę boisz się żyć!
- Wow, to
było coś – mruknęłam ironicznie – Napisz książkę, świetny materiał – zakpiłam.
- To po co
się w taki razie ze mną przespałaś? – zapytał szeptem patrząc prosto w oczy.
- Skoro tyle
o mnie wiesz, to chętnie posłucham, twojej teorii, proszę mów… - zachęciłam go
ruchem ręki, rozwalając się niedbale na krześle.
- Jak umarł
twój ojciec? – zapytał nagle, a cała moja twarz zastygła. Takiego pytania się
nie spodziewałam.
- Nie swój
zasrany interes Tomlinson – warknęłam w jego stronę.
- Odpowiedz
na jedno z pytań – zażądał, a ja się głośno roześmiałam.
- Ty
naprawdę sądzisz, że możesz mi rozkazywać? – zapytałam z niedowierzaniem.
- Jeśli
dobrze pamiętam to jesteś mi coś winna, za akcję z moim telefonem, więc
odpowiedz! – przyjrzałam się jego twarzy, która teraz nabrała srogi wyraz.
Teraz zaczynałam żałować, że nie przyznałam się do tego, żeby nie mieć żadnych
długów u nikogo, jak widać trzeba cierpieć za swoje błędy.
- Przespałam
się z tobą, bo się napatoczyłeś, nie wyobrażaj sobie nic więcej, równie dobrze
mógł być to nawet Harry – mruknęłam oschle, a Louis uniósł brwi.
- Tyle?
- Tak tyle,
a czego się spodziewałeś, że ci miłość wyznam. Jak facet ma ochotę kogoś
przelecieć to jest okej, a jeśli kobieta się z kimś prześpi to dziwka od razu
tak?
- Nic
takiego nie powiedziałem – sprostował od razu.
- Ale
pomyślałeś, to wystarczy – burknęłam wracając do swojego jedzenia.
- A skąd wiesz
co ja myślę?
- Ach, no
tak zapomniałam, że tylko wspaniałomyślny Louis Tomlinson może, wymyślać jakieś
chore teorie wyssane z palca, a gdy ktoś mu coś powie to źle! – podniosłam głos
zirytowana.
- To ty od
razu zarzuciłaś mi coś czego nie zrobiłem – bronił się.
- Wiesz co,
trochę już chodzę po tym świecie i wiem, że wszyscy faceci są tacy sami, a ty
wyjątkiem nie jesteś – powiedziałam rzucając głośno sztućce na stół, które
upadły z głośnym brzdękiem.
- To nie
znaczy, że możesz mnie osądzać, według swojej walniętej logiki, jak w ogóle
można ją tak nazwać… - burknął, a moja irytacja sięgała zenitu.
- Wal się
Tomlinson – syknęłam gwałtownie wstając i wychodząc z hotelowej restauracji. Wściekłym
krokiem doszłam do swojego pokoju. Otworzyłam drzwi i klucz rzuciłam na szafkę.
Ta banda dupków nie zepsuje mojej wizyty
tutaj! Ruszyłam do swojej nie rozpakowanej torby poszukując w niej ciepłej
kurtki. Wyciągam buty, czapkę i rękawiczki, kiedy nagle otworzyły się drzwi
pokoju. Odwróciłam się i zobaczyłam owce.
- Czego? –
warknęłam, ale on nie zaszczycił mnie nawet swoim spojrzeniem. Podążyłam za
jego wzrokiem, który spoczął na kluczu z pokoju…
- Nawet nie
próbuj… - mruknęłam ostrożnie, ale chłopak był szybszy. Pochwycił go zanim
zdążyłam zrobić krok i był już za drzwiami.
- Harry
otwórz te cholerne drzwi! – krzyknęłam waląc pięścią i szarpiąc za klamkę. Ale
zamiast odpowiedzi usłyszałam tylko jego głośny śmiech. – Debilu to nie jest
śmieszne! – warknęłam waląc w drewno.
- Wiesz
pomyślałem, że powinienem odwdzięczyć się za przywiezienie mnie tutaj! –
odezwał się w końcu do mnie.
- Otwórz te
drzwi, ale pożałujesz! – zagroziłam dając spokój sobie z waleniem z powodu
zaczerwienionej ręki.
-
Zaryzykuję, ale nie martw się wieczorem przyniosę ci kolację! – zawołał na
odchodne po czym usłyszałam jego oddalające się kroki.
Walnęłam ze
złości w ścianę, ale od razu tego pożałowałam gdy poczułam promieniujący ból w
dłoni. Nie miałam zamiaru spędzić całego dnia w tym zasranym pokoju. Nie po to
tu przyjechałam, żeby cały dzień oglądać telewizję i gapić się w sufit.
Wydostanę się stąd, albo nie nazywam się Rose O’Donnell.
Zaczęłam
chodzić nerwowo w kółko po pokoju szukając jakiegoś rozwiązania. Obsługa
hotelowa na pewno do mnie nie zawita nie byłam w jakimś pięciogwiazdkowym
hotelu, żeby codziennie mi pościel zmieniano. Gości to tu też nie mieli za
wiele, więc małe szanse, żeby ktokolwiek mnie usłyszał. Telefony nie działały,
więc mój wzrok podążył do okna. Nic innego nie wchodziło w grę. Otworzyłam okno
szeroko, przez co zimne powietrze od razu wdarło się do środka. Oszacowałam
możliwości jakie mi to dawało, byłam na pierwszym piętrze, więc wskoczyć z
niego nie mogłam, jeśli chciałam być cała. Na zewnątrz była tylko gładka
ściana, żadnej rynny czy gzymsu. Rozejrzałam się po pokoju, szukając wzrokiem
czegoś co by mi pomogło wyjść. Moje oczy spoczęły na łóżku.
-
Przekonajmy się, więc czy telewizja kłamie… - mruknęłam do siebie mając przed
sobą obraz filmów, gdzie bohaterowie uciekali tym sposobem. Zdarłam więc prześcieradło
z łóżka. Do niego przywiązałam poszwę z kołdry i poduszek. Prowizoryczną linę
przywiązałam do ramy łóżka i sprawdziłam jej wytrzymałość.
- Najwyżej
się zabiję – stwierdziłam i wyrzuciłam przez okno związane prześcieradła.
Ubrałam się w to co wcześniej przygotowałam sobie i podeszłam do okna.
Niepewnie przełożyłam jedną nogę przez parapet chwytając się mocno liny, którą
stworzyłam, by następnie objąć ją nogami. Zsunęłam się delikatnie całkowicie
swój ciężar opierając jedynie na prześcieradłach. Spuszczałam się dalej kiedy
poczułam mocne szarpnięcie, spowodowane przesunięciem się łóżka.
- O cholera –
mruknęłam przyspieszając, schodzenie mając już połowę drogi za sobą, czując
kolejne szarpnięcia. Będąc już około dwóch metrów nad ziemią. Zobaczyłam jak
jeden supeł się poluzował po czym runęłam prosto w zaspę śniegu.
- Żyję! –
wykrzyknęłam szczęśliwa, że śnieg zamortyzował upadek i nic oprócz poobijanego
tyłka się nie stało. A teraz czas na twój
wyrok Styles.
Otrzepałam
się ze śniegu i ruszyłam w stronę stoku, gdzie przypuszczałam go znaleźć.
Niestety nie było to takie proste jak przypuszczałam. Wszyscy tutaj wyglądali podobnie,
ubrani w grube kurtki, które nie pozwalały nawet odróżnić sylwetki Harrego. Wiedziałam
tylko tyle, że ma pomarańczową czapkę, a to i tak za mała wiedza aby go
wyróżnić wśród tłumu.
- Widziałam
go, to był naprawdę on! – zapiszczała z boku jakaś nastolatka, chciałam
zignorować ją, ale przystanęłam.
- Widziałaś
może Harrego Stylsa? – zapytałam grzecznie, a dziewczyna pisnęła jeszcze
głośniej.
- Boże, ty
jesteś Rose tak?! – krzyczała podekscytowana.
- Tak to ja,
właśnie szukam Hazzy, mogłaś by mi powiedzieć gdzie go widziałaś? – zawróciłam się
do niej uprzejmie, ignorując że ledwo umiała oddychać.
- Tam -
wskazała przed siebie – Widziałam jak wysiadał z kolejki.
- Dzięki –
uśmiechnęłam się i szybko podążyłam we wskazanym kierunku. Miałam ochotę
wyściskać tę fankę gdy zobaczyłam Harrego stojącego do mnie tyłem. Schyliłam
się do zaspy śniegu, po czym uformowałam w dłoniach okrągłą kulkę. Podeszłam
bliżej chłopaka, poczym celowo nadepnęłam na jego nartę i zwinie śnieżkę szybkim
ruchem, odchylając jego kurtkę, wrzuciłam pod koszulkę. Po czym popchnęłam go
tak, że na nartach tracąc równowagę wylądował twarzą w śniegu. Słysząc jego
pisk, wywołanym zimnem wybuchnełam głośnym śmiechem.
- Rose –
odezwał się za mną wściekły głos Lou, więc nie wiele myśląc puściłam się biegiem
przed siebie. Na moje nieszczęście prosto na śliski stok, pełen ludzi. Długo
jednak nie uciekałam, bo poczułam ostre szarpnięcie, za moje ramię, przez co
poleciałam prosto na mojego napastnika. Louis jednak również stracił równowagę,
przez co przeturlaliśmy się parę metrów, aż chłopak zatrzymał się nade mną,
trzymając moje nadgarstki nad moją głową.
- A więc
może dla odmiany teraz ty skończysz w zaspie? – zapytał, świdrując mnie swoimi
niebieskimi oczami.
-
Niekoniecznie – jęknęłam próbując wyrwać się spod jego uścisku, ale na próżno.
- Jestem
wręcz innego zdania – uśmiechnął się zadziornie przybliżając jeszcze bliżej
swoją twarz do mojej, że niemal stykaliśmy się nosami. Jego ciepły i ciężki
oddech po biegu, otulał moje zaróżowiałe policzki.
Spojrzałam w
głąb jego niebieskiej fali spojrzenia. Zauważyłam, że jego wesołe rysy się
wygładziły, studiując mnie z nieodgadnionym dla mnie wyrazem twarzy. Nie
wiele myśląc złączyłam nasze gorące wargi w pocałunku. Naparłam mocno na
zdezorientowanego chłopaka, który po paru sekundach oddał się całkowicie
pocałunkowi, rozluźniając moje nadgarstki na co tylko czekałam. Wyrwałam się
przypadkowo waląc Louisa w twarz moim łokciem.
- Oj – wymsknęło
mi się patrząc jak chłopak zajęczał przeturlają się na plecy.
- Rose! –
warknął trzymając się za nos.
-
Przepraszam, to nie było zamierzone – burknęłam od razu wstając z ziemi.
- Coś ty mu
zrobiła! – znikąd pojawił się Harry obrzucając mnie wściekłym spojrzeniem,
przyklękając przy swoim przyjacielu.Zlękniona, że widział pocałunek cofnęłam się o parę kroków.
- To wypadek
– zaznaczyłam od razu.
- Przez
wypadek to zaraz ty możesz wlecieć pod auto – warknął.
- Ej nic mi
nie jest… - próbował go uspokoić Louis wstając powoli.
- Widzisz
żyje – wskazałam niewinnie na bruneta.
- Moja
cierpliwość do ciebie się skończyła! – krzyknął głośno tak, że parę ludzi się
obejrzało za nami.
- Nie dajmy
się ponieść emocjom, wiesz że późnej możesz tego żałować i… - przerwałam czując
wibrującą w mojej kieszeni komórkę – Zawieszenie broni, ważny telefon! - zawołałam naciskając zieloną słuchawkę, a
loczek tylko prychnął w odpowiedzi.
- Słucham? –
mruknęłam bacznie obserwując loczka.
- Rose,
wracaj do Londynu – usłyszałam ponury głos Sereny.
- Co?
Dlaczego? – zapytałam marszcząc się.
- To nie
rozmowa na telefon – odpowiedziała oschle.
- Ale coś
się stało? Wszystko w porządku? – zapytałam niepokojąc się.
- Nie, nic
nie jest w porządku – warknęła i się rozłączyła, a ja patrzyłam się głupio na
swój telefon. To zachowanie, zupełnie nie pasowało do mojej przyjaciółki, tym
bardziej nie ściągałaby mnie gdyby to było nic ważnego.
- Co się
stało? – zapytał widząc moją minę Louis.
- Wracamy do
Londynu – rzuciłam i z otępionym wzrokiem ruszyłam pod górę do hotelu.
_____________________________________________________
Przepraszam, że tak długo mnie tutaj nie było, ale naprawdę szkoła mnie połknęła...
Ale mam i dobre wieści otóż w planach mam założenie kolejnego bloga! Nie będę prowadzić go sama, ale pytanie do was czy go chcecie? I proszę o wzięcie udział w ankiecie pod rozdziałem! To dla mnie ważne!
35 komentarzy = nowy rozdział
Katy_BooBear