- Serena? – zawołałam wchodząc do łazienki, odpowiedział mi
tylko cichy szloch dziewczyny. Szłam od kabiny do kabiny sprawdzając, gdzie
znajduje się blondynka. W końcu gdy otworzyłam ostatnie drzwi spojrzałam na
krwawiącą przyjaciółkę w szoku.
- Rose przepraszam – wyszlochała – Obiecałam ci, że więcej
tego nie zrobię, ale ja nie potrafię…
Przełknęłam głośno ślinę i podeszłam do blondynki
wyciągając jej z rąk zakrwawianą żyletkę i wrzuciłam ją do kosza.
- Chodź – zachęciłam ją aby wstała, Serena robiła co jej
poleciłam. Szłam podtrzymując bladą dziewczynę do umywalki aby przemyć rany,
które sama sobie zadała i jakoś prowizorycznie opatrzyć.
- Jesteś zła – odezwała się smutno dziewczyna pociągając nosem,
kiedy już skończyłam owijać bandażem jej nadgarstek.
- Ale nie na ciebie – sprostowałam chcąc zachować spokój,
chociaż w środku rozdzielała mnie wściekłość. Słyszałam co się stało, że Serena
po raz kolejny została upokorzona przed wszystkimi. Wszystko przez to, że ją
zostawiłam żeby umówić się z jakimś palantem. Mam ochotę teraz zabić Jess za
to, że Serena znowu wylądowała tutaj się tnąc…
- Nawet o tym nie myśl – skarciła mnie – Wtedy będzie
jeszcze gorzej…
- Ale musimy coś zrobić, nie możemy tak po prostu stać z
boku! – krzyknęłam zirytowana.
- Zemsta nie jest rozwiązaniem – mruknęła, wodą
przecierając twarz.
- A co jest ?! – warknęłam zaczynając ścierać plamy krwi z
podłogi.
- Ucieczka – mruknęła po cichu, że nie byłam pewna tego co
słyszę.
- Co? – zapytałam mimowolnie.
- To co słyszysz, ucieknijmy….
„Zemsta nie
jest rozwiązaniem” te słowa krążyły po mojej głowie, gdy wspomnienia znowu we
mnie uderzyły. Ale teraz nie było już odwrotu musiałam zrobić to co
zaplanowałam. Rozejrzałam się po salonie uświadamiając sobie, że zostaliśmy w
nim tylko ja, Louis i Harry, co dawało wspaniałą okazję do rozpoczęcia planu.
Dałam brunetowi umówiony znak, dzięki któremu mieliśmy się porozumieć, nie
budząc podejrzeń owcy.
- Harry,
chcesz coś do picia, bo akurat idę? – zapytał nerwowo Louis.
- Nie dzięki
– odpowiedział nie odrywając wzroku od telewizora. Niebieskooki spojrzał na
mnie w panice. Jak zawsze wszystko na mojej głowie.
- A mnie to
już nie łaska zapytać – burknęłam w jego stronę gniewnie.
- A to ty
też chcesz? – zapytał zdziwiony Louis, a ja miałam ochotę walnąć się w czoło.
- A co trzech
szklanek nie udźwigasz? – burknęłam sarkastycznie.
- Eee..
chyba nie – mruknął drapiąc się po głowie, a ja przewróciłam teatralnie oczami.
- To jak
owca nie chce, to mi przynieś.
- Wiesz co
Louis, ja jednak się napiję, a Rose sama niech sobie przyniesie… - uśmiechnął
się wrednie do mnie Harry, a ja odetchnęłam z ulgą, że przynajmniej on jest
taki przewidywalny i zawsze wykorzysta szansę aby mi dogryźć.
Chłopak
wyszedł, aby przynieść picie, a ja uśmiechnęłam się do siebie, bo jak na razie
wszystko szło zgodnie z planem. No oczywiście o ile Louis nie pomyli szklanek,
bo to bardzo możliwe. Brunet po chwili wrócił z dwoma kupkami w dłoniach i
jedną z nich podał loczkowi. Oboje patrzyliśmy na owcę, aż się napije.
- Co się tak
gapicie? – zapytał czując nasz natarczywy wzrok.
- Bo nie
mogę się nadziwić jak Bóg takie coś mógł wypuścić na świat – burknęłam oschle i
odwróciłam się do telewizora.
- Po prostu
przyznaj się, żebyś chętnie napiłaś by się z mojej szklanki.
- Już bym
wolała umrzeć z pragnienia – odpowiedziałam, a on specjalnie upił głośno łyk, a
ja uśmiechnęłam się szeroko do ściany. Już
niedługo Styles…
Odczekałam
około pięciu minut i ruszyła do swojego pokoju po prostownicę. Całe szczęście
Serena była u Lou więc obyło się bez żadnych pytań. Gdy wróciłam, owca dalej
zawzięcie się wpatrywała w migający przed nią telewizor.
- Po co ci
ta prostownica? – zapytał mnie, Louis niemal nie spuszczając swojego
przyjaciela z oczu.
- A jak
myślisz kretynie, po co jest prostownica? – odpowiedziałam automatycznie.
- Mogłabyś
być milsza skoro ci pomagam – westchnął brunet przyglądając mi się, a ja
posłałam mu wymowne spojrzenie pokazując plecy Harrego.
- Śpi –
burknął mi w odpowiedzi.
- Cudownie –
uśmiechnęłam się szeroko.
- Rose wiem,
że obiecałem ci pomóc, ale mimo wszystko Harry to mój przyjaciel i nie pozwolę
ci z nim robić co ci się podoba – ostrzegł mnie chłopak.
- Ja zrobię
tylko to co jest naprawdę konieczne, dawaj go tu.
- Chcesz mu
włosy wyprostować?! – krzyknął trochę za głośno, bo Zayn wyłonił się zaspany ze
swojej sypialni. Spojrzał to na mnie, to na Louisa, aż w końcu na śpiącego
Harrego i pokiwał głową śmiejąc się.
- Nie chce
być przy tym jak się obudzi – mruknął kradnąc z małego barku puszkę piwa i
wrócił do swojego pokoju.
- I to jest
takie konieczne? – zapytał Louis.
- Tak! W
prostych włosach nikt go nie pozna – oznajmiłam ciągnąc fotel z loczkiem pod
zasięg prostownicy.
- Wciąż
myślę, że jeśli powiedziałaś mu prawdę, na pewno zgodziłby się pomóc…
- Louis,
proszę cię czy ty siebie słyszysz, on miałby mi pomóc? – popatrzyłam na niego
jak na debila, zaczynając prostować włosy owcy.
- Nie
rozumiem czemu dusisz to wszystko w sobie. Powinnaś się otworzyć, na innych.
Ludzie nie są źli, może masz jakieś złe doświadczenia, ale musisz komuś zaufać,
a nie dogryzać każdemu co obok ciebie przejdzie.
- A to co ma
być? Psychoterapia dla ubogich? – zapytałam, a on tylko machnął na mnie ręką –
Czyżby szybka diagnoza przypadek beznadziejny? – zapytałam głośno się śmiejąc.
- Idź po
walizki i poproś konsjerża o kluczyki – poleciłam brunetowi, a ten wziął
przygotowane wcześniej rzeczy i ruszył jak mu kazałam. Ja tymczasem zajęłam się
loczkiem który w tej chwili w wyprostowanych włosach wyglądał ja tarzan, przez
co zaczęłam się śmiać sama do siebie. Na głowę owcy przywdziałam czapkę z
daszkiem z myszką Micky oraz z wielkim nagimnastykowaniem ubrałam do w kurtkę.
W samą porę zjawił się Louis.
- Pomóż mi –
mruknęłam gdy przerzuciłam sobie lewe ramię loczka na szyję, ale nie potrafiłam
się ruszyć. Chłopak podszedł i uczynił to samo z prawej strony. Wstaliśmy
podtrzymując owcę i chwiejnie ruszyliśmy do drzwi.
- No nie
powiem mógłby trochę schudnąć – jęknęłam gdy zaczęło ściągać mnie na lewo.
- To tylko i
wyłącznie twój chory pomysł – zaznaczył natychmiastowo Louis, a ja przewróciłam
tylko oczami. Weszliśmy do windy, którą jechała jakaś starsza para, która od
razu zmierzyła nas wzrokiem podejrzliwie.
- Kolega za
dużo wypił – wyjaśniłam, a kobieta pokręciła z dezaprobatą głową mówiąc coś o
zdemoralizowanej młodzieży. Zjechaliśmy na parking podziemny hotelu i
pokuśtykaliśmy do wypożyczonego samochodu.
- Cholera,
gdzie ja dałem te kluczyki – przeklął pod nosem brunet. Kiedy w końcu je
znalazł puścił ramię Harrego, przez co ja straciłam równowagę i skończyłam na
ziemi przygnieciona ciałem owcy.
- Louis
idioto! – warknęłam w jego stronę, starając jakoś się wygrzebać spod zwłok
loczka. Niestety zamiast pomocy dostałam
tylko chory śmiech chłopaka – I z czego się cieszysz? – syknęłam w jego stronę
stając na nogi.
- Gdybyś
widziała swoją minę… - wydyszał przez śmiech.
- Wsadź go
lepiej do samochodu – rzuciłam zła, otwierając drzwi. Louis okrążył parę razy owce
zastanawiając się jak do tego się zabrać.
- Chwyć go
za nogi – oznajmił w końcu, przewracając oczami podeszłam tak jak mi kazał.
- Może
łatwiej by było wpakować go do bagażnika? – zapytałam widząc dziwne poczynania
Louisa.
- Pójdę z
drugiej strony i go wciągnę – oznajmił mi w końcu, obszedł auto i zaczął go za
ręce wciągać do samochodu.
-Nie mieści
się – mruknął Louis gdy Harry leżał już na tylnich siedzeniach tyle, że z
nogami dalej na zewnątrz.
- Posadź go
– poradziłam chłopakowi. Brunet ponownie zaczął swoje dziwne wygibasy, ale w
końcu mu się udało gdy przypiął owcę pasami. Obydwoje wsiedliśmy do samochodu,
Louis został oczywiście po krótkiej kłótni od strony kierowcy.
- Jedź do
szpitala – oznajmiłam mu, gdy uruchomił silnik samochodu.
- Po co?
Myślałem, że…
- Louis,
błagam cię nie myśl, od tego masz mnie – przerwałam mu.
- Tego to
nie jestem taki pewien – mruknął wyjeżdżając z terenu hotelu.
Spojrzałam
na zegarek, który wskazywał dwudziestą, mamy mniej więcej godzinę za
załatwienie spraw i dojazd. Przygryzłam nerwowo dolną wargę obliczając czy
zdążymy, jeśli nie cały plan legnie w gruzach.
- Daj mi
swoją bluzę – zwróciłam się do Tomlinsona, gdy już dojeżdżaliśmy. Chłopak
popatrzył na mnie ze zdziwieniem, ale spełnił moją prośbę. Zwinęłam bluzę w
wielką kulkę i wsadziłam ją sobie pod bluzkę.
- Zostałeś
ojcem! – oznajmiłam śmiejąc się.
- Rose,
jakoś teraz nie mam nastroju na żarty – jęknął.
- Na jakim
poziomie są twoje zdolności aktorskie? – zapytałam przyglądając mu się.
- Nie
rozumiem – zmarszczył się.
- Grałeś w
czymś prawda? – ponowiłam pytanie.
- Tak w
szkolnym przedstawieniu, i co z tego?
- No dobrze
więc teraz zagrasz, zatroskanego chłopaka, który przywiózł do szpitala swoją
dziewczynę, bo ta właśnie rodzi – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Ale po co
to wszystko? – zapytał zmarszczony, wjeżdżając na teren szpitala.
- Musimy mieć
wózek.
- Pomocy
moja dziewczyna rodzi! – zawołał Louis podtrzymując mnie gdy szłam zgarbiona,
głośno oddychając i trzymając się za mój „brzuch”.
- Lexi leć
po lekarza – poleciła pielęgniarka z recepcji stojącej obok niej stażystce.
- Dajcie mi
wózek – jęknęłam już niemal wisząc na chłopaku.
- Który to
miesiąc? – zapytała pielęgniarka podchodząc do mnie.
- Dziewiąty
– jęknęłam, a później krzyknęłam próbując naśladować dobrze mój poród.
- Dostanę
ten cholerny wózek, czy mam na podłodze rodzić?! – warknęłam znowu krzywiąc się
z „bólu”. Kobieta spełniła moją prośbę i po chwili podjechała ze mną z wózkiem.
- Pani
pierwsze dziecko? – zapytała pomagając mi usiąść.
- Tak –
powiedział Louis.
- Nie –
zaprzeczyłam w tym samym momencie co on. Pielęgniarka popatrzyła na mnie
marszcząc się, ale powstrzymałam jej kolejne pytanie kolejnym krzykiem.
- Gdzie jest
ten lekarz? – warknął podenerwowany Louis.
- Nie wiem –
odpowiedziała mu kobieta.
- To niech
pani sprawdzi! – powiedział surowym tonem, który nie pozwala na przeciw.
- Dobrze,
spokojnie, zadzwonię – odpowiedziała i odwróciła się wracając do recepcji.
- Teraz –
mruknęłam do Louisa, a ten szybko pochwycił uchwyty wózka i pobiegł wraz ze mną
do wyjścia.
- Chwila co
państwo robią?! – zawołała za nami pielęgniarka, niestety nie dostała od nas
odpowiedzi. Wyjechaliśmy na zimne powietrze do naszego samochodu, zaparkowanego
bardzo blisko wejścia. Wstałam z wózka, a chłopak wpakował go na tylnie siedzenie
obok dalej śpiącego, po środkach nasennych Harrego.
- Hej wy
zatrzymajcie się! – zawołała za nami ochrona ze szpitala, ale zanim dobiegli do nas, my z piskiem opon
odjechaliśmy z parkingu.
- To było
coś! – zaśmiałam się gdy wyjechaliśmy na ulicę, a adrenalina zaczęła odpływać z
moich żył.
- Dwa
przestępstwa w jeden wieczór, uprowadzenie i kradniesz – Pokręcił głową Louis z
niedowierzaniem, ale po chwili sam wybuchnął śmiechem – Ty jesteś chora!
- Nie myśl
sobie, ty również – zrównałam mu.
- Lepiej
powiedz gdzie teraz? – zapytał.
- Jak
najprędzej na lotnisko, zanim nas wypuszczą z kraju – odpowiedziałam ciągle się
śmiejąc…
_________________________________________________
Wiem, że niektórym z was nie podoba się zachowanie Rose, ale ja nie zamierzam zmieniać jej specjalnie, bo niektórym nie przypadła do gustu. Wiem co piszę i wiem kogo stworzyłam, ale cała jej historia jest wciąż niepełna, staram wam się ją powoli przybliżać, ale uprzedzam musicie się uzbroić w cierpliwość. Może jak poznacie to co zaplanowałam to może zrozumiecie też do czego staram się zmierzać...
Druga sprawa to te nieszczęsne komatarze, jeśli was szantażuje to potraficie się postarać, a jeśli was chwalę to zaraz sobie odpuszczacie. Nie lubię was przymuszać do niczego, dlatego ładnie was teraz poproszę JEŚLI CZYTASZ KOMENTUJ !
PS: Ktoś kiedyś pytał mnie o aska właśnie założyłam więc jeśli macie jakieś pytania to proszę śmiało pytajcie ;P http://ask.fm/KatyyTommo
PS: Ktoś kiedyś pytał mnie o aska właśnie założyłam więc jeśli macie jakieś pytania to proszę śmiało pytajcie ;P http://ask.fm/KatyyTommo
Katy_BooBear